wtorek, 30 stycznia 2024

I. Gniazdo.

"Chcąc świat oszukać stosuj się do świata, ubierz w uprzejmość oko, dłoń i usta, wyglądaj jako kwiat niewinny, ale niechaj pod kwiatem tym wąż się ukrywa." - William ShakespeareMakbet

Wydaje mi się, że kiedyś już opowiadałem tę historię. Swoiste deja vu ogarnia mnie aż po opuszki palców. Miarowy oddech klatki piersiowej i ten sam, nieprzyjemny zapach kurzu, potu i stęchlizny, który pamiętam ze szczenięcych lat. Pod palcami satynowa pościel, a nad głową wzorzysty baldachim. Znowu tu byłem. W miejscu, przynoszącym jedynie nieprzyjemne skojarzenia. Wielki, stary dom na wzgórzu zawdzięczał swój przydomek nie tylko ludziom, którzy w nim mieszkali. Liczni goście przewijający się odkąd tylko sięgam pamięcią, byli równie obślizgli, zimni i nieprzyjemni, jak gospodarze. W powietrzu często dało się wyczuć wilgoć, mimo iż w tajemniczy sposób nie potrafiłem znaleźć skupiska pleśni na ścianach. Gdzieniegdzie dało się postawić nogę tak, że drewno zaskrzypiało z należytą potwornością. O tej porze roku było spokojniej. Kiedy jednak przychodziła pora jesieni, ożywała już nie tylko podłoga, ale i cały budynek. Nieokreślone dźwięki dochodziły z nieszczelnych okien, kanałów w kominkach, a czasami nawet miałem wrażenie, że nie mogłem wyjść na korytarz bez towarzyszącego mi całą drogę świstu rześkiego powietrza. Z całego serca nienawidziłem tu wracać. Wścibskie spojrzenia portretów śledziły każdy ruch na tyle uważnie, że odstępstwa od normy były poruszane przy stole jeszcze tego samego wieczoru. Nie było miejsca na prywatność. Nie było miejsca na wolność. Całkiem to ironiczne, biorąc pod uwagę fakt, że całe życie gardziłem wszystkim, czym był ten dom, ale czułem także, że jestem jego częścią. Wyniosłem stąd te same paskudne nawyki, które zaobserwowałem jako dziecko. To samo zachowanie, które sprawiało, że manipulowanie ludźmi w dogodny dla siebie sposób było proste jak oddychanie. Nie potrafiłem się bez tego obejść. Próbowałem zmienić swoje zachowanie, próbowałem być lepszy, trochę bardziej otwarty, nieco mniej podstępny i podejrzliwy, ale nie potrafiłem. O ile brzydziłem się odziedziczonymi odruchami, to nie było porównania do wstrętu i odrzucenia, jakie budziła we mnie ludzka głupota. Tylko powierzchownie niewinne umizgi, chowanie prawdziwych intencji pod kołderką przyjaźni, czy też obrzucanie się bezpodstawnym, niezasłużonym zaufaniem. Dla mnie stanowiły piękne kłamstewko, którego używali dobrzy ludzie dla własnego komfortu, a najgorsze w tym wszystkim jest to, że większość z nich prawdopodobnie sama wierzyła, że to prawda. Na początku sam tak myślałem. Nie miałem styczności z innym światem, więc kiedy już zacząłem go poznawać, zazdrościłem, że inni potrafią tak łatwo się od siebie uzależnić. Z wielkimi uśmiechami na twarzach obiecywali sobie przyjaźń aż do śmierci, a potem kłamali i zdradzali, jeśli ratowanie własnego tyłka tego wymagało. Nie chciałem kiedyś stać w ich miejscu. Wolałem kłamać i wykorzystywać ludzką naiwność, ale przynajmniej nie oszukiwałem się, że to w imię czyjegoś dobra. Zdradź, zanim zostaniesz zdradzony. Tak mnie wychowano. Szybko zdałem sobie z tego sprawę, a jednak ludzie wciąż próbowali nawiązać ze mną kontakt. Koleżeństwo, jak to mawiają. Tak łatwo oferowali przyjaźń i pomoc, wiedząc, że jej nie odwzajemnię, jeśli nie będzie w tym dla mnie korzyści. Nie potrafiłem tego pojąć i ilekroć zaczynałem się zastanawiać, zawsze kończyłem z pytaniami bez odpowiedzi. Dla rodziców tego typu zachowanie, zasadniczo ślizgońskie myślenie nie było jednak satysfakcjonujące. Próby zrozumienia tematu, zamiast bezmyślnego podążania za regułą okazały się wystarczającym powodem, aby wstrzymać decyzję o puszczeniu mnie do Hogwartu o dwa lata i z tego też powodu dołączyłem do grona uczniów Szkoły Magii i Czarodziejstwa dopiero na trzecim roku. Uśmiechnąłem się gorzko na samo wspomnienie nietypowej, jednoosobowej ceremonii przydziału. Nauczanie domowe wśród czystokrwistych rodzin nie było niczym niespotykanym, ale w zasadzie zdarzało się coraz rzadziej. Świat stawał się nieco bardziej postępowy, nawet wśród ortodoksyjnych rodów. Od początku wiedziałem, dlaczego taka sytuacja miała miejsce w moim przypadku. Bali się, że skończę w Ravenclawie, że skrywana ciekawość okaże się zbyt mocna, a rodzina zostanie skazana na pierwszego w historii drzewa rodowego krukona. Wtedy nie potrafiłem tego zrozumieć, ukrywałem gorycz i nienawiść, za pozbawienie mnie jedynej szansy na ucieczkę z tego przeklętego domu. Co jednak najzabawniejsze, gdy stara czapka wylądowała na mojej głowie, okazało się, że mieli rację. Plan kapelusza pierwotnie nie obejmował domu węży, ale im dłużej siedziałem na stołku, tym bardziej się zmieniał. Rodzice myśleli, że przez te dwa lata zostawili w mojej głowie tylko to, co niezbędne, jednak ja chciałem, aby tak myśleli. Ich pierwotny pomysł obejmował indywidualne nauczanie aż do piątego roku. Powoli zaczynałem rozumieć, co oznaczają konkretne wyrazy twarzy, która zmarszczka jest oznaką dezaprobaty i przystosowałem się na tyle, aby uprzedzać wydarzenia, zanim jeszcze nastąpiły. Nauczyłem się kontrolować swoje reakcje do takiego stopnia, że skróciłem ich wątpliwości aż o dwa lata. Najwidoczniej fakt ten był dla Tiary Przydziału na tyle związany z cechą ślizgońskiej przebiegłości, że ostatecznie skończyłem w Slytherinie, tak jak tego ode mnie wymagano. Z jednej strony czułem ulgę, bo gdzieś w środku obawiałem się, co będzie, jeśli nie spełnię oczekiwań. Czy wróciłbym do tej cholernej rezydencji, tym razem już na zawsze? Z drugiej strony perspektywa utarcia nosa rodzinie była niezmiernie kusząca. Chciałem zobaczyć ich wiecznie niewzruszone miny, gdybym wrócił do domu, odziany w niebieskie barwy. Jako szczeniak, drugie, to mniej kochane dziecko wielokrotnie próbowałem wzbudzić ich zainteresowanie, nawet jeśli miało się to odbyć przez robienie im na złość. Niebywale rzadko jakakolwiek oznaka buntu wzbudzała, chociażby szczątkowe poruszenie, czy zainteresowanie. Im bardziej próbowałem zwrócić na siebie uwagę, tym słabszą reakcję prowokowałem, mimo iż nie omijały mnie kary za moje wybryki. Wystarczyło odpowiednie machnięcie różdżką, lub godzinna sesja z krwawym piórem, aby wprowadzić dyscyplinę, bez brudzenia sobie rączek. Nie jesteśmy w końcu mugolami. Używanie pasa, czy rózgi to wymysły szlam, więc w tak szanowanym domu nie ma na to przyzwolenia. 
Przełknąłem ślinę, czując znajomą suchość w gardle i zamrugałem kilkukrotnie, próbując odzyskać ostrość widzenia. Odrętwienie po krótkim, niespokojnym śnie było tylko chwilowe i szybko mijało, ale nie potrafiłem pozbyć się uczucia piasku na powiekach. Przez całe wakacje nie byłem w stanie zmrużyć oka na dłużej, niż kilka godzin. Dzisiejsza noc nie była pod tym względem inna, ale miałem nadzieję, że ostatnia. W końcu jeszcze tylko kilka godzin i miałem znowu być w Hogwarcie. Podniosłem się na łokciach i powoli podszedłem do dużego lustra, obejmującego większość sylwetki, po czym pochyliłem się, żeby podnieść z szafki nocnej przedmiot równie cenny, co całe moje życie. Szybkie glamour i po worach pod oczami nie było już większego śladu. Przez chwilę jeszcze wpatrywałem się beznamiętnie w lustrzane odbicie, po czym włożyłem różdżkę do kieszeni spodni, a następnie odwróciłem do wielkiego, starego okna i otworzyłem je na oścież. Potrzebowałem więcej świeżego powietrza. Stęchlizna zaczęła wyjątkowo drażnić, przypominając o swojej obecności. Zawsze byłem bardziej wyczulony na zapachy, co w tej sytuacji stanowiło zdecydowane przekleństwo. Po dłuższym pobycie potrafiłem przyzwyczaić się do nieprzyjemnego uczucia wilgoci, ale poranki zawsze bywały wyjątkowo trudne. Nawet lochy w Slytherinie mimo swej sugerującej nazwy nie były w ułamku tak duszące, jak stare ściany czarnej rezydencji. Gdyby nie fakt, że tylko proste, w teorii nieszkodliwe zaklęcia były dozwolone poza murami szkoły, to zapewne spróbowałbym coś z tym zrobić. Nie chciałem jednak ryzykować. Perspektywa wyrzucenia z Hogwartu przez użycie zaklęcia dla własnego komfortu była zdecydowanie bardziej przerażająca niż użeranie się z wilgocią na czas trwania wakacji. Odetchnąłem pełną piersią i na chwilę przymknąłem oczy, starając się zebrać wystarczająco dużo siły, aby zejść na dół. W budynku pracowały skrzaty, ale nie było ich obowiązkiem powiadamiać o śniadaniu. Sami musieliśmy pilnować godzin posiłków. Matka traktowała to jako formę samodyscypliny. Odkąd skończyłem pięć lat, musiałem dbać o to, żeby się odpowiednio ubrać i o czasie zejść do jadalni. W przeciwnym razie nie otrzymywałem nie tylko śniadania, ale i innych posiłków w ciągu dnia. Nie zliczę razy, kiedy jako dziecko cały dzień chodziłem o pustym żołądku, a potem nie przesypiałem nocy, tylko po to, by upewnić się, że nie będę kolejnego dnia głodny. Początki tego systemu były naprawdę ciężkie. Jako pięciolatek, nie potrafiłem określić godziny, więc zdarzały się sytuacje, kiedy nie jadłem niczego trzy dni pod rząd. W naprawdę kryzysowych chwilach jedynym ratunkiem przed śmiercią głodową okazywała się pomoc o dwa lata starszego brata, któremu czasami udało się coś wynieść z kuchni pod nieobecność matki. Zmarszczyłem brwi i przeniosłem wzrok na starą wierzbę w oddali, popadając w chwilową nostalgię. Tamte lata wydawały się tak odległe, że ledwo co już je pamiętam. Nasza relacja ze starych czasów była prawie jak sen, a nie rzeczywista historia. Wspólne opowiadanie historii na dobranoc, potajemne wypady nad jezioro, łapanie ważek do słoika. Te i inne wspólne chwile skończyły się szybciej, niż moje dzieciństwo. Itachi jako pierworodny syn szybko został odseparowany, a jego dnie zaczęły wypełniać się lekcjami z prywatnymi korepetytorami. Ja zaś obserwowałem z oddali, mając nadzieję, że wspólne, beztroskie życie kiedyś powróci, aż w końcu zapomniałem, dlaczego tak bardzo mi na tym zależało. Było tylko więcej i więcej problemów, a potem przyszła kolej i na mnie. Zostałem wciągnięty w świat czystokrwistych bez ostrzeżenia, mimo iż wiedziałem, że ten dzień kiedyś nadejdzie. Przy pierwszej samodzielnej rozmowie z głową innego rodu, mimo braku doświadczenia, od razu wiedziałem, że każdy mój krok podlega ocenie, każdy głębszy oddech jest zauważalny, a każde potknięcie pieczołowicie zapamiętane. Tętno przyśpieszało, jakbym był królikiem, którego goni głodny drapieżnik. 
Wtedy zacząłem nazywać rezydencję gniazdem. Gniazdem, niebezpiecznym nawet dla najsilniejszych osobników. Węże nie zawsze są groźne i jadowite, ale nigdy nie zmienisz ich natury i mimo że same w sobie nie są nazywane najpiękniejszymi, jak motyle, potrafią polować tak dyskretnie, że nawet nie zauważysz, kiedy stajesz się celem. Zmieniając skórę przystosowują się do osobistych preferencji ofiary, a gdy nadejdzie czas, będą rozkoszować się upatrzonym posiłkiem. W Gnieździe to nie królik, czy jaszczurka są wymarzonym daniem, ponieważ nic nie sprawia wprawionemu drapieżnikowi większej satysfakcji, niż wyzwanie rzucone przez innego węża, czyż nie? 
Parsknąłem ostentacyjnie i zerknąłem na pustą ramę obrazu przodka. Zniknął w międzyczasie, co oznaczało jedynie tyle, że nadeszła pora posiłku. Obrzuciłem wierzbę ostatnim, krótkim spojrzeniem i zostawiając wszystko tak, jak stało, ruszyłem w stronę drzwi. 

środa, 8 lutego 2023

Les Lumières - Rozdział VIII.

Szare ściany sporej wielkości pokoju budziły skrajne emocje. Z jednej strony pomieszczenie wydawało się aż nazbyt schludne, a z drugiej zdecydowanie za spokojne, jak na coś, co należało do muzyka. 
Dlaczego tak dogłębnie to analizował? Po co? Przecież to nic takiego, poznawał tylko nowe otoczenie. Czuł się głupio, co chwila przyłapując myśli na czymś tak prozaicznym. Westchnął ciężko i potarł czoło, próbując się uspokoić. Itachi kilka minut temu zniknął w łazience, a on sam pilnował wody na kawę. Trudno było mu się nawet skupić na jakiejkolwiek konkretnej myśli. Zamiast tego znajdywał spokój  podczas gapienia się w jeden punkt zdecydowanie dłużej niż to konieczne. Zanim jeszcze zdążyli dojechać na miejsce, obiecał sobie, że zapyta i w końcu wyłoży karty na stół. Chciał wiedzieć, na czym stoi, dlaczego właściwie tu jest. Problem polegał na tym, że zebranie się w sobie zajmowało zdecydowanie zbyt wiele czasu. Niestety, tak właśnie Itachi na niego działał. To, co potrafił zrobić w stosunku do wszystkich innych ludzi, nie zdawało egzaminu w przypadku brata. Nie potrafił wyzbyć się tej słabości, po czym zawsze żałował, że dalej musi żyć w niepewności, ponieważ nie powiedział czegoś wprost. Chyba najłatwiej nazwać sprawę beznadziejnym przypadkiem bzdurnego onieśmielenia. Światło starszego Uchihy było zbyt jasne, by je zdzierżyć bez środków pomocniczych. Tym elementem siebie szczerze gardził, bo wiedział, że jest przyczyną największych niepokojów. 
-Wybrałeś sobie coś do picia? -Drgnął, wychodząc z chwilowego zamyślenia. Przełknął ślinę i bez słowa nasypał do szklanki dwie łyżeczki najzwyklejszej czarnej kawy. 
-Itachi, przestań owijać w bawełnę. Ja naprawdę przestaję za tobą nadążać. -Rzucił cicho, jednocześnie zalewając szklanki gorącą wodą. Naprawdę nie miał pojęcia, skąd znalazł w sobie tyle cierpliwości, aby jeszcze nie wybuchnąć. Cała ta dziwaczna atmosfera panująca w apartamentowcu działała na niego w nieoczekiwany sposób.
-Chodź. -Westchnął cicho Itachi, po czym zabierając oba kubki, ruszył w stronę salonu. Ten pokój był jeszcze dziwniejszy. Ogromny telewizor na środku ściany prawdopodobnie jako jedyny wyróżniał się na tle całej tej normalności. W porównaniu do rezydencji Uchihów wszędzie dostrzegał jedynie prostotę. Żadnych ozdobnych figurek, waz, naczyń, zdjęć, a tym bardziej innych zbędnych elementów, mogących świadczyć o zamożności właściciela. Obaj zajęli miejsca na zdecydowanie za dużej kanapie, po czym Itachi uraczył go nareszcie czymś więcej, niż tylko półsłówkami. -Wiem, że z twojej perspektywy sprawa jest prosta. Przestałem brać czynny udział w twoim życiu, poszedłem do przodu, nie oglądając się za siebie. 
Sasuke już otwierał usta, aby coś powiedzieć, ale wzrok brata w porę go powstrzymał. Zacisnął więc wargi i nieco nerwowo poprawił się w miejscu. 
-Prawda, że to rodzice jako pierwsi wepchnęli mnie w świat show-biznesu, ale to, co działo się później to już całkowicie moja wola. Widziałem dużo naprawdę paskudnych rzeczy, Sasuke. Tego, czego nie widać w tej branży na pierwszy rzut oka. Nie chciałem angażować cię bardziej niż to potrzebne, tak długo, jak sam nie byłeś pewien, czy chcesz w to wejść. Wolałem, żebyś miał swój czas na przemyślenie innych możliwości. Wierz mi, gdybyś zadecydował jakoś inaczej o swojej przyszłości, to poparłbym cię przed rodzicami. Właściwie to nawet dobrze by się stało. -Przerwał na chwilę, wziął łyka kawy, po czym nie odstawiając już naczynia, kontynuował: -Kręci się wokół nas zbyt wielu gapiów. Jeden nieodpowiedni ruch i wszyscy by o tobie wiedzieli. Dlatego jestem pewien, że trzymanie cię na dystans było odpowiednim posunięciem. W innym razie prędzej czy później przez sam fakt przebywania w moim towarzystwie mógłbyś wpaść w kłopoty lub mieć je w przyszłości. 
-Więc chcesz mi powiedzieć, że właściwie robisz mi przysługę? -Zapytał z niedowierzaniem, po czym pokręcił głową i zaśmiał się zdecydowanie zbyt gorzko. -Masz pojęcie, ile różnych rzeczy wyobrażałem sobie na przestrzeni tych wszystkich lat? Robi się nieprzyjemnie i umywasz rączki, tłumacząc to troską? Kto normalny tak robi? -Zadał kolejne pytanie, po czym, aby na chwilę uspokoić nerwy, sam sięgnął po swoją kawę. Zaraz potem pochylił się nieco do przodu i złączył palce, próbując zapanować nad drżeniem rąk. Raczej niezupełnie o taką prawdę mu chodziło. 
-Nie do końca. Już nie. -Itachi skrzywił się lekko, a po chwili zastanowienia wyciągnął rękę, aby ułożyć ją na plecach brata. -Jak obaj wiemy, plan nie do końca zadziałał. Myślałem, że jeżeli wejdziesz w ten świat, to się o tym dowiem, zanim podejmiesz jakiekolwiek ważne decyzje. Zamiast tego zacząłeś samodzielnie, czego też chyba powinienem był się spodziewać... Tak czy inaczej, nie chciałem, żeby wyszło, jak wyszło. Miałem być ewentualnym wsparciem, kiedy tego potrzebujesz, a skończyło się na tym, że straciłeś do mnie zaufanie. 
-No nie gadaj. To w ogóle nie było do przewidzenia. -Sarkazm wylewał się z ust Sasuke samoistnie. Jakoś łatwiej było wyrzucać żale, kiedy już temat został rozkręcony. Nie pokusił się jednak o odepchnięcie tej ciepłej ręki, która co jakiś czas głaskała go po plecach. Nawet nie wiedział, czy byłby teraz w stanie zrobić to odpowiednio stanowczo. Itachi się nie odezwał. Przyjmował do wiadomości wszystkie te zgorzkniałe emocje. Był na nie gotowy prawdopodobnie od samego początku, kiedy podjął takie, a nie inne decyzje. Całe to wyjaśnienie, nie do końca obszerne i konkretne, ale jakieś, był po prostu mu winien. Ostatecznie sprawa została zostawiona bez jakiegokolwiek odniesienia. Obaj rozumieli, że młodszy będzie musiał przemyśleć to na spokojnie, właśnie dlatego zaczął temat, który zamierzał poruszyć od samego początku. 
-Sasuke, zamierzasz wyprowadzić się od rodziców, prawda? Za miesiąc twoje urodziny, a jako że nie chcę cię już odsuwać, wolałbym wiedzieć o twoich ewentualnych planach. -Właściwie to nie spodziewał się odpowiedzi. Nie chciał też go znów zmuszać do wyznania prawdy. Na nic nie liczył, po prostu robił to, co uważał za słuszne. Widział, jak młodszy walczy przez chwilę ze sobą. Mógłby przysiąc, że wie, o czym myśli. "Uważaj, bo ci powiem." Rozbawiło go to. Tylko odrobinę. 
-Rzucam szkołę. Albo konkretniej, rzucam tę szkołę. Skupię się na zespole. Jeśli dobrze rozkręcimy zainteresowanie, to wcześniej czy później dokończę edukację już w normalnej placówce. Obaj wiemy, że ojciec tego nie zdzierży, więc zamierzam się także prędzej czy później wyprowadzić. Z naciskiem na prędzej. 
-Masz odłożone pieniądze? Wiesz, gdzie chciałbyś się zatrzymać? -Nie wiedząc dlaczego, te pytania nie były tak bardzo irytujące, jak Sasuke na początku sądził, że będą. Właściwie to gdzieś po drodze sytuacja przestała być tak namacalnie absurdalna. Przestał czuć, że Itachi mu matkuje i szuka kontroli nad sytuacją. Właściwie to miał przebłyski, jakby rozmawiał o tym z Naruto.
-Nasz perkusista wynajmuje mieszkanie w centrum. Odkąd jego współlokator wyprowadził się do dziewczyny, ma wolne miejsce. Opłaty nie są duże, a ja sporo odłożyłem. Na dodatek zaczęliśmy zarabiać jakieś pieniądze jako zespół. Na jakiś czas wystarczy. -Wzruszył ramionami, nawet nie wiedząc, co jeszcze mógłby dodać. Nie chciał skupiać się na szczegółach tego, w jaki sposób odłożył na przyszłość całkiem pokaźną kwotę. Nie zawsze wiązało się to z całkowicie legalnymi rzeczami, więc wolał przemilczeć temat, zanim Itachi sam by do tego doszedł. To nie tak, że odwalał jakieś nie wiadomo jakie cyrki z prawem. Zazwyczaj ograniczał się do wykonywania prac bez umowy, aby dostać więcej czystej gotówki, ale też nie lubił się tym chwalić. Zresztą stanowiło to dość oczywisty fakt. Sasuke zaczął odkładać mniejsze lub większe kwoty już w wieku czternastu lat, więc tak naprawdę nie było innej możliwości, jak tylko załatwianie sobie zleceń po cichu. Aż do teraz.  
-Jeśli chcesz, możesz zostać tutaj. Nie musiałbyś martwić się o opłaty, ani inne rzeczy, którymi nie powinieneś się jeszcze przejmować. Poza tym jestem pewien, że w ten sposób sytuacja z ojcem nie eskaluje tak bardzo, jakby mogła. 
-Przecież masz już współlokatora. Nie za bardzo uśmiecha mi się być piątym kołem u wozu. Poza tym nie obraź się, ale niezbyt mam ochotę na te ekstra bonusy. -Nakreślił rękami w powietrzu jakieś bliżej nieokreślone znaki, a potem krzywo się uśmiechnął, co chcąc nie chcąc wyszło bardziej jak wyjątkowo kwaśny grymas.
-Skąd ci to przyszło do głowy, że z kimś mieszkam?
-A nie mieszkasz? -Sasuke uniósł brew ku górze, jakby nie dowierzał i szczerze nie był do końca przekonany, czy brat właśnie nie próbuje mu sprzedać kitu, albo zbyć go jakąś niezbyt szczerą historyjką. -Na szafie leżą czyjeś ciuchy. Nie sądzę, abyś lubił po domu chodzić w aż tak dużych rozmiarach, zwłaszcza jeśli są w kolorze żółtym. 
Nie potrafił kupić czegoś takiego. Widział Itachiego ubranego w żółty kolor jedynie raz w całym swoim życiu, a to już wystarczająco, aby nakreślić skalę problemu. Starszy Uchiha w życiu nie kupiłby sobie samodzielnie żółtych ubrań. Wyjaśnieniem mógł być prezent od matki, jednakże niemalże od razu odrzucił ten pomysł. Mikoto była śpiewaczką operową, ale obracanie się w towarzystwie modeli sprawiło, że przywiązywała dużą uwagę do rozmiarów i nigdy nie wzięłaby czegoś, co ktoś potrafiłby, nawet omyłkowo wziąć za niechlujne. Poza tym dochodził kolejny istotny fakt. Kobieta nienawidziła bluz. Sasuke wiedział to akurat lepiej niż ktokolwiek inny. Nie potrafił zliczyć, jak wiele jego czarnych ubrań skończyło w przeszłości w piecu, pociętych na wiele kawałków lub wybarwionych przez środki chemiczne. 
-To pozostałość po Kisame. Czasami, gdy wraca późno, zatrzymuje się u mnie na noc. Jego mieszkanie to spory kawałek drogi stąd, więc oczywiście wygodniej jest powkurzać innych ludzi. -Westchnął Uchiha, ale w środku ogarnęło go zaskoczenie. Itachi nie spodziewał się aż takiej przenikliwości. To nie tak, że nie doceniał brata, ale długa przerwa w relacjach jeszcze bardziej podkreślała różnicę, której jak dotąd nie zauważył. Zaczął się zastanawiać ile tak naprawdę jeszcze przegapił. Czy gdyby przerwa była dłuższa, to domyśliłby się, że Sasuke śpiewa? Zagryzł wargę od wewnątrz i umilkł na chwilę, lekko podirytowany, że nie mógł powiedzieć z całą stanowczością "tak". 
-Pomyślę nad tym. Mam jeszcze miesiąc. -Odezwał się w końcu Sasuke i nieśpiesznie wstał z miejsca aby odnieść naczynie po kawie do kuchni. Wydawał się także spokojniejszy niż wcześniej. Itachi odprowadził go spojrzeniem, po czym podążył w tym samym kierunku, po drodze zgarniając kluczyki od auta. 
-W takim razie co powiesz na jeszcze jedną przejażdżkę? Stoimy dobrze z czasem.
Sasuke już nie odpowiedział, zaczynając po sobie zmywać. Uniósł jedynie kciuk do góry, a gdzieś po drodze na twarz wpełzł mu delikatny półuśmiech. 

niedziela, 20 marca 2022

Les Lumières - Rozdział VII.

Od pamiętnej imprezy na magazynie minęły już prawie dwa długie miesiące. Normalnie taki czas nie jest wystarczający, aby znacząco namieszać w życiu jednej osoby, ale gdy chodziło o Uchihów wszystko wydawało się być możliwe. Dla Sasuke niestety w negatywnym tego słowa znaczeniu. Rosnące problemy z utrzymaniem ocen w szkole połączone z próbami i rosnącym zainteresowaniem mediów nawarstwiały zmartwienia. Nie wrzucili do internetu innych piosenek, a jednak wciąż utrzymywali się na ustach ludzi. Wielu jeszcze nie tak dawno temu twierdziło, że zespół szybko zostanie zapomniany, a jednorazowy hit nie pociągnie za sobą żadnych dalszych rewelacji. 

Pomylili się. 

Jak to zwykle bywa, ludzi ciągnie do nieznanego, a zakazany owoc smakuje najlepiej. Sasuke nie potrafił zliczyć jak wiele teorii na temat "Świateł" już usłyszał. Plotkowano o tym w szkole, na ulicach, a przede wszystkim w internecie. Oczywiście największą i jednocześnie najbardziej interesującą sprawą, była kwestia tożsamości członków zespołu. Szukanie powiązań wśród aktorów, którzy rzekomo prowadzili tajny projekt nowej kariery, albo podchwytliwe komentarze pod klipem na youtube, na które Juugo odpowiadał, podsycając ciekawskich. Trudno powiedzieć, czy absurdy wypisywane przez fanów bardziej go bawiły, czy napawały niepokojem. Jak do tej pory nie widział żadnej teorii, która mogłaby być, chociaż odrobinę bliska prawdy, aczkolwiek nie mógł być totalnie spokojny. Nie był typem człowieka wewnętrznie opanowanego. Potrafił zachowywać kamienną twarz jedynie na zewnątrz. Wielkimi krokami zbliżał się także kolejny problem. Bankiet. Decyzja o przyjęciu zaproszenia przez zespół została odłożona na ostatnią chwilę, do momentu aż wspólnie wymyśliliby jak stworzyć dwóch Sasuke w jednym miejscu. Zamiast zająć się problemem, skupili się na doszlifowywaniu kolejnych piosenek. Jak na ironię losu przystało, napięta sytuacja sprzyjała wenie twórczej i kolejne utwory same wychodziły spod jego ręki w najbardziej nieodpowiednich miejscach. W szkole, po kłótniach z ojcem, czy nawet po niespodziewanym spotkaniu z Itachim. Przyzwyczajał się do takowego stanu rzeczy, a to mogło być zdecydowanie niezbyt bezpieczne. Stawał się nieco nieostrożny.

Właśnie, to był chyba największy ze wszystkich problemów. Od kiedy starszy Uchiha dowiedział się o całym misternym planie, znajdywał chwile, aby pojawiać się w domu. Matka wpoiła sobie w tej małej główce, że to prawdopodobnie zasługa jej fenomenalnej kuchni, jednak on znał prawdę i nie do końca mu się to podobało. Wielokrotnie się nad tym zastanawiał i wciąż uzyskiwał więcej pytań, niż odpowiedzi. Zawsze chciał, żeby Itachi angażował się w jego życie, ale mały diabeł w głowie podpowiadał mu, że to nie jest ten rodzaj zaciekawienia, którego zawsze wyczekiwał. Chciał być częścią życia brata nie ze względu na popularność, czy wspólne zainteresowania. Liczył raczej na powrót tego bezinteresownego, szczeniackiego współistnienia, a aktualnie miał raczej wrażenie, że jest obiektem chwilowego oderwania się od własnych obowiązków. Być może właśnie chodziło tu o przymus. O niewypowiedziane zadanie dopilnowania, aby tajemnica nie wpłynęła negatywnie na rodzinę. Często odrzucał od siebie te nieprzychylne podejrzenia, ale ostatecznie na koniec dnia zawsze z nimi zostawał.

Takiej irytacji nie da się wytłumaczyć. Wypuścił powietrze z płuc, odrzucając ołówek niechlujnie na biurko. Odchylił się do tyłu na krześle i przetarł twarz, próbując odpocząć. Rzadko zdarzała się okazja, aby spędzić przerwę w szkole samotnie. Naruto nie dawał mu okazji do wyciszenia, jednak dzisiaj na szczęście musiał stawić się u Tsunade w celu omówienia kilku szczegółów dalszej nauki. Uzumaki kilka dni wcześniej skończył osiemnaście lat. Musiał samodzielnie złożyć deklarację chęci przedłużenia nauki w placówce. Jego rodzice nie mieli już na to wpływu. Uchiha mimowolnie uśmiechnął się pod nosem. Dobrze, że akurat ten temat wpadł mu do głowy. Na samą myśl o tym, jak piękna niespodzianka czekała ojca za miesiąc... Nie potrafił powstrzymać uśmiechu. Czekał na to tak długo, że udawanie przykładnego szło mu coraz trudniej. Zwłaszcza że wiedział już dokładnie, co zrobi. 

-Tej starej babie kiedyś powinie się noga. Przysięgam, jeszcze mnie popamiętasz... -Drzwi od klasy otworzyły się powoli, jednak narzekanie blondyna słyszał jeszcze na korytarzu, więc nie został zaskoczony. Od początku wiedział kto to będzie. 

-Widzę, że jak zwykle uwielbiasz naszą dyrektorkę. Za co tym razem dostałeś w łeb?

-Za niepukanie do drzwi. Jakby w ogóle do sekretariatu trzeba było pukać. Przecież to się mija z celem. -Sasuke z trudem powstrzymał jakiekolwiek odruchy, które mogłyby pokazać, co o tym sądzi. Tylko dłużej musiałby słuchać jego marudzenia. -Tak czy inaczej, jeszcze rok potowarzyszę ci w niedoli. 

Uzumaki uśmiechnął się od ucha do ucha, totalnie zadowolony z siebie, a Sasuke jedynie westchnął i uniósł ręce ku górze, jakby się modlił o ocalenie. 

-Och nie, a myślałem, że w końcu pozbędę się najgorszego utrapienia. -Pokręcił głową ze zrezygnowaniem, a następnie całkowicie uspokoił element wewnętrznego rozbawienia. Nie mógł tak łatwo podejmować rękawicy. -Więc? Po tych wszystkich narzekaniach naprawdę masz zamiar dalej uczestniczyć w zajęciach aktorskich? 

-Tak, ale zmieniłem nieco program. Nie potrafię bawić się w aktorstwo, ale lubię występowanie w telewizji, więc pewnie pójdę w kierunku jakiegoś rodzaju występów w roli gospodarza programów rozrywkowych. -Wzruszył ramionami, a następnie ciężko opadł na krzesło obok. Jego nieokiełznany zapał jakby na chwilę przygasł, ustępując miejsca zasępieniu. Sasuke też przez moment milczał, po czym pokusił się o nietypowy jak na siebie komentarz, lub wręcz komplement.

-Dobrze. Ludzie lubią oglądać żywiołowych ludzi. Podkręcają oglądalność. -Uchiha oczywiście się na tym nie znał, a tym bardziej nie interesował tematem, ale wielokrotnie był zmuszony do oglądania show w telewizji. Mikoto uwielbiała rozrywkę do obiadu. Kiedy akurat nie puszczali jej ulubionych seriali, pierwszym wyborem zawsze stawały się programy rozrywkowe z udziałem celebrytów. Sama stroniła od zaproszeń, ponieważ szkodziło to jej wizerunkowi. Nie potrafiła trzymać uczuć na wodzy i często dawała się podejść prowadzącemu, a potem plotki krążyły po świecie przez kilka długich tygodni. To nie tak, że miała opory przed przyjmowaniem tego rodzaju prac, ale ojciec w końcu kategorycznie jej zabronił udziału na własną rękę. Jeśli już gdzieś występowali, to jedynie razem. Tak, aby Fugaku mógł mieć na wszystko oko i zapobiec tragedii, zanim się wydarzy. Zwłaszcza gdy chodziło o show na żywo. W efekcie jej medialny wizerunek był daleki od prawdy. 

-Weź, bo jeszcze pomyślę, że cię podmienili. -Prychnął Naruto i korzystając z chwili nieuwagi, wbił mu łokieć w brzuch. Oczywiście nie musiał czekać na odpowiedź, ale sytuacja nie zdążyła się rozwinąć do rozmiaru jednej z ich słynnych bójek. Drzwi klasy ponownie się otworzyły, tym razem już zdecydowanie bardziej gwałtownie. 

-Sasuke-kun... -Zaczęła zdyszana Sakura, ale przez dłuższy moment nic już nie powiedziała, próbując złapać oddech. Było to na tyle niecodzienne, że wręcz niepokojące. Wiedział, że Haruno często próbowała do niego zagadać, ale jak do tej pory zręcznie ją zbywał i miał nadzieję, że tak pozostanie. Miał ku temu wiele powodów. Po pierwsze, takich ludzi nie cierpiał najbardziej. Idealny przykład psychofanki, piszczącej dziewczynki, która sama nie miała zbyt wielu talentów, ale uwielbiała otaczać się lepszymi od siebie. Drugi powód należał już do zdecydowanie bardziej personalnych. Obie rodziny całkiem dobrze się znały. Uchihowie uwielbiali otaczać się śmietanką towarzyską, toteż rodzice Sakury — rozpoznawalna modelka i sławny piłkarz stanowili wręcz wymarzony cel dla jego matki. Na samą myśl jak wiele razy Mikoto próbowała go wkopać w relację w Sakurą tylko po to, aby polepszyć stosunki obu rodzin, miał odruchy wymiotne.  -T-twój brat przyjechał cię odebrać. 

Oblał go zimny pot. Nie do końca nad sobą panując, szybko wstał i podszedł do okna. Na dziedzińcu zbierał się już spory tłum gapiów. Przeklął siarczyście, że dziewczyna aż podskoczyła w miejscu i szybko zebrał rzeczy, a następnie wypadł z klasy, nie mówiąc nawet słowa pożegnania. Akurat w tym przypadku nie przejmował się już niczym, oprócz tego, aby jak najszybciej zabrać stąd Itachiego. Nie po to cieszył się jako takim spokojem, aby jeden głupi wyskok wszystko zrujnował. Niedoczekanie. Schody pokonał jak burza, wręcz upuszczając plecak i szybko znalazł się obok czerwonego porsche. Wsiadł, trzasnął drzwiami, a następnie syknął jedynie wściekle:

-Jedź, błagam cię, jedź. 

-Spokojnie, zaparkowałem najbardziej ustronnie, jak mogłem. 

-Prosiłem cię, do cholery. Nigdy. Nie. Przyjeżdżaj. Pod. Szkołę. -Wycedził, akcentując dokładnie każde słowo. Rozsadzała go furia, tym bardziej że Itachi nie wydawał się w żaden sposób przejęty jego złością. Jak zwykle tym, co doprowadzało go do największego wrzenia była bierność. 

-Ojciec zwolnił cię dzisiaj wcześniej z zajęć. Poprosiłem go o to, ponieważ chciałem spędzić z tobą dzień i pokazać ci kilka rzeczy. -Kontynuował niezrażony, a następnie milczał przez resztę drogi. W końcu młodszy ze świstem wypuścił powietrze z ust i opadł bezwładnie na siedzenie. Nie miał siły, aby podejmować kłótnię, mimo iż w środku wciąż rozsadzała go wściekłość. Dlatego, aby się uspokoić, ostatecznie podjął konwersację. Chciał zająć czymś głowę. 

-Gdzie właściwie jedziemy?

-Do mnie. -Padła krótka odpowiedź, a Itachi nie odrywał już więcej spojrzenia od drogi. Tyle wystarczyło, aby wzbudzić w Sasuke nieco inne emocje. To był pierwszy raz, gdy brat zabierał go do mieszkania. Na tyle przełomowe wydarzenie, że na chwilę ukoiło rosnące podirytowanie. 

-Po co?

-Zobaczysz.

Kolejne krótkie pytanie, kolejna krótka odpowiedź. W istocie zapowiadał się fenomenalny dzień.