niedziela, 1 listopada 2015

Tron - Rozdział II.

-Ojej. Znowu go wystraszyłeś.
-Nie przeginaj.
Upomniał go, niechętnie odsuwając się od okiennicy. Chociaż Pain miał rację. Nie potrzebował nawet wstać z kanapy, na której to bezczelnie rozkładał swoje cztery litery, aby wiedzieć co się stało. Dowódca straży był przyjacielem starszego syna króla na tyle długo, że jako jeden z nielicznych potrafił rozpoznać znikome zmiany na wiecznie niewzruszonej twarzy, gdy zmieniał mu się humor. Itachi należał do osób nieprzewidywalnych, więc nawet z mowy jego ciała można było się dowiedzieć znikomych rzeczy. Taki już był i nieważne z kim miał do czynienia, nigdy nie otwierał się całkowicie na ludzi. Toteż Pain mógł uznawać siebie za niezłego szczęściarza, że posiadł taki zaszczyt. Głębokie westchnięcie wydobyło się z ust Rudego, kiedy tylko zerknął kątem oka na oblicze swojego podopiecznego, zarówno jak i pana w jednym.
-Daj spokój. Przecież to tylko dzieciak.
Wzruszył ramionami, jak zawsze starając się przemówić mu do rozumu.  Ale to nigdy nie działało. Jak Itachi sobie raz już coś postanowił, to za cholerę nie dawało się go od danego pomysłu odwieść. Próbował więc to zrobić jedynie z przyzwyczajenia. Nie widział powodu dla którego tak bardzo interesował się drugim potomkiem królewskim i nie chciał, by przyjaciel narażał się swojej matce, zarówno jak i Damie w Fiolecie. Jedna i druga miała niezrównoważoną psychikę i nawet on sam, nieustraszony dowódca schodził im z drogi.
-To mój młodszy brat. Chyba nie ma w tym nic dziwnego, że chcę się z nim spotkać, prawda?
No i zaczęło się.
-Macie inne matki. Po za tym, podobno jest rozpieszczony i posiada w sobie więcej pychy niż całe królestwo razem wzięte.
Pain dosyć często dyskutował z nim w taki sposób i uważał, że to nic złego, nawet jeśli odzywa się do królewskiego syna. Być może właśnie dlatego Itachi go zaakceptował i pozwolił do siebie dotrzeć. Jako jedyny miał prawo znać tę delikatniejszą, milszą stronę księcia. Chociaż dostrzegając ją za pierwszym razem był w niemałym szoku. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że dwudziesto-trzy letni facet potrafi tak idealnie grać niewzruszonego sukinsyna. Zawsze traktował go jak młodszego kumpla i starał się wspomagać doświadczeniem oraz radami, jednakże to czasami bywało niewystarczające. Jego wzrok potwierdził, że nie ma ochoty na sprzeczki. Pain więc grzecznie odpuścił, komentując to kategorycznym kręceniem głową. A miał nie pakować się w kłopoty. Wszystko zaczynało się komplikować wraz z upływającym czasem. Sasuke dorastał, a zainteresowanie brata bratem rosło. Długowłosy też zdawał sobie sprawę, że mimo nakazu zbliżania się do niego, nadanego przez matkę, prędzej czy później złamie to zaprzysiężenie. Ponieważ ciekawość kierowała człowiekiem od zawsze i to pewnie nigdy się nie zmieni. Chciał przynajmniej spróbować. Rudy, dostrzegając na jego twarzy oznaki determinacji poddał się całkowicie. Wstając z wygodnego posłania przeciągnął się i już wiedział, że obaj będą tego żałować, jeżeli tylko dożyją takowej chwili.
-W porządku. Postaram się załatwić Ci spotkanie, ale obiecaj, że nie zrobisz nic głupiego.
Wolał sam to załatwić, aby ten idiota się nie narażał. Był nadzieją tego królestwa i nie mógł zginąć za tego młodzika tak bezsensowną śmiercią. Jego wargi uniosły się delikatnie ku górze w imitacji podziękowania.
-Obiecuję.
***
Tymczasem młodszy z rodzeństwa, nie mając o niczym pojęcia postanowił przejść się na spacer. Nie mogąc już w obecnej chwili, bez pozwolenia wybywać po za mury królestwa musiał ograniczyć się do jego terenów. Założywszy na siebie płaszcz z kapturem, ominął strażników górnego miasta, zakradając się w całkowicie inną stronę. Członkom królewskiej rodziny nie wypadało przebywać wśród biedoty, dlatego wycieczki do dolnej części miasta były organizowane tylko wtedy jeśli to było konieczne. Każdy z ich rodziny charakteryzował się ciemnym kolorem włosów, chłodnym odcieniem skóry, a przede wszystkim oczami z czarną, przyciągającą głębią. Każdy mógłby go bez trudu rozpoznać. Wolał w takim wypadku się ukryć, dopóki nie doszedłby do domu przyjaciółki. No właśnie. Naruko była dziewczyną o uroczych bliznach na policzkach i długich, blond włosach. Sasuke zawsze przypominała urodą słońce, a charakterem diabła. I nieważne, że oboje ciągle się ze sobą kłócili. Lubił przebywać w jej towarzystwie, ponieważ nie była kimś z wyższych sfer i nie krytykowała go za rzeczy, które dla wysoko postawionych byłyby nie do przepuszczenia. W takim wypadku gdy tylko się u niej znalazł, zaczął opowiadać. Nie był u blondynki przez tydzień, przez co do mówienia sporo się nazbierało. Zarówno z jednej, jak i z drugiej strony.
-I tam był taki śliczny chłopak. Mówię Ci! Gdyby tylko przechodził po mojej stronie ulicy...
Naruko gadała jak głupia, ciągle to wymyślając nowe tematy, a Sasuke niemalże za każdym razem wybuchał perlistym śmiechem.
-Przyznaj się, że to tylko wymówka. Nie zagadałaś, bo się wstydziłaś.
Uniósł brew ku górze, jak zwykle idealnie po usłyszanych słowach odgadując jej zachowanie. Rumiane policzki nadęły się, a ich właścicielka zaraz naskoczyła na niego niczym lwica w ekspresowym tempie. I tak mu minęło popołudnie. Gdyby nie to, że kiedy zaczęło się powoli ściemniać, musiał wracać do zamku, to byłby wniebowzięty. Ale czekała go jeszcze rozmowa z matką... pożegnawszy się, w o wiele lepszym humorze niż wcześniej wrócił do siebie, rzucając się na łóżko. Czegóż więcej do szczęścia było potrzeba...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz