Menu

Opowiadania

wtorek, 23 stycznia 2018

Agony - Rozdział IV.

-Pamiętaj. Jeśli doprowadzisz go do gorszego stanu niż ten, w którym się obecnie znajduje osobiście dopilnuję byś umierał w bólach. -Skrzyżowane ramiona Naruto sygnalizujące wyraźną groźbę i niebieskie oczy, które teraz wydawały się emanować aurą bardziej niebezpieczną niż chakra dziewięcioogoniastego zrobiły na Itachim wrażenie. Pamiętał go bardzo dokładnie w przeszłości. Przychodząc z Kisame po lisa nie widział w tym blondynie niczego po za napalonym na walkę dzieciakiem. Wrzeszczał, próbował prowokować i był uosobieniem kompletnej bezmyślności. Zupełne przeciwieństwo stojącej przed nim osoby. Przez tych kilka godzin swojego ponownego życia zdołał dowiedzieć się o jego awansie na krzesło Hokage i z każdą kolejną chwilą upewniał się, że nie ma do tego bardziej odpowiedniej osoby. Uśmiechnął się lekko, przymykając jeszcze ciążące powieki. Był ospały i czuł się prawie tak samo, jak wtedy gdy za czasów klanu Uchiha spał po jednej misji około czternastu godzin. Budząc się wieczorem był jeszcze bardziej zmęczony niż kiedy kładł się spać.
-Co Cię tak bawi?
-Chodzi o to, że wydoroślałeś. Myślę, że zasłużyłeś sobie na swoje stanowisko. -Itachi na powrót wrócił do powagi. Miał wystarczająco czasu aby porozmawiać i przyswoić sobie do wiadomości parę faktów, choć nie do końca mógł je sobie wyobrazić. Szaleństwo Sasuke wydawało mu się niemalże nierealne. Wiedział jak to jest, ale myśl że i on doświadczał czegoś podobnego nie dawała mu spokoju. Po zabiciu Uchiha, ich wszystkich, Itachi wielokrotnie budził się, tłumiąc swoje krzyki. W każdym kącie dostrzegał spoglądające na niego oczy. Martwe, pełne wyrzutu i chęci mordu. Później do tego przywykł, tworząc wokół siebie solidną barierę. Najłatwiej rzec, że doznał całkowitej znieczulicy, a zabijanie nigdy nie było tak proste jak wtedy. Nie nazwałby tego życiem. Jedynie beznamiętna egzystencja, pustka i wieczna nuda. Drgnął, biorąc głębszy oddech. Nie życzył mu tego. Zwłaszcza jeśli sam się do tego przyczynił.
-Nie musisz mi tego mówić. -Odparł w końcu, odnosząc się do pierwszej części wypowiedzi Naruto. Nie był przygotowany na to, co miał zaraz zobaczyć. Nie wiedział nawet w jaki sposób mógłby spróbować. Przełknął ślinę i wyciągnął rękę, po czym ostrożnie pchnął drzwi. Biały pokój poraził go intensywnością koloru na tyle, że musiał przymrużyć powieki, starając się przyzwyczaić do nowych warunków. Dopiero wtedy rozejrzał się, lecz zanim odszukał Sasuke jego wzrok natrafił na całkowicie nieznanego mu mężczyznę.
-Och, jak dobrze, że Hokage-sama się zjawił. Właśnie miałem po pana posłać...
-Co się stało? -Zapytał natychmiastowo blondyn, zauważając nieskładność i poddenerwowanie lekarza z mgły. Nie miał dobrych przeczuć, tak jak Itachi, który na chwilę zapomniał o bożym świecie.
-Chłopak nie reaguje na żadne bodźce. Wcześniej rzucał się i krzyczał, odpychał personel i nagle zastygł w miejscu, patrząc takim niewidzącym wzrokiem... -Przygruby mężczyzna wyjął z kieszeni białego fartucha ścierkę i otarł nią sobie czoło. Był widocznie roztrzęsiony, wiedząc że jego wiedza lekarska prawdopodobnie na nic się nie zdała. Itachi jednak już nie słuchał. Odwrócił wzrok w poszukiwaniu tej konkretnej osoby i natychmiast ruszył w kierunku skulonego ciała. Przyklęknął ostrożnie, wyciągając rękę w jego kierunku.
-Sasuke? -Zagadnął po kilku dłuższych sekundach. Nic się nie stało. Nawet nie drgnął. Nie spojrzał na niego. Jego rozmyty wzrok lustrował przestrzeń za nim, jakby widział coś kompletnie innego niż reszta. Ostrożnie przesunął dłonią po wychudzonym policzku, bardzo dokładnie czując pod palcami wystające kości. Dopiero wtedy spadł na niego bezmiar tego, co właśnie zobaczył. Nie był w stanie się poruszyć, kiedy dłoń Sasuke powędrowała gdzieś w powietrze jakby chciała chwycić niewidocznego motyla. Wydawał się go kompletnie nie zauważać, pogrążony w swoim niedostępnym dla wszystkich świecie.
-Boże... -Wyszeptał cicho. Nigdy nie miał w zwyczaju zwracać się do boskiej opatrzności. Aż do dziś dnia. Gardło zapiekło go boleśnie, jakby właśnie wypowiedział coś niesamowicie niestosownego. Z opisów Naruto był jednak pewien, że gdyby akurat trafił na atak paniki Sasuke, to byłoby z nim jeszcze gorzej. Nie bacząc na to, że prawdopodobnie powinien być bardziej delikatny przyciągnął bezwładne ciało do siebie, aby je przytulić. Po omacku odszukał wychłodzoną rękę i sunąc po niej splótł z nim palce. W taki sposób przesiedział długo. Pół godziny, może godzinę. Był wdzięczny, że pozostawiono go z nim sam na sam.
-Czy to właśnie jest kara za moje grzechy? -Wyszeptał w przestrzeń, nie śmiąc wypuścić bezładnego ciała z ramion. Wtulał się w niego, chłonąc tak dobrze mu znany zapach. Nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Żadnego cudownego głosu z nieba nie było. Tylko przerywany, nieskładny oddech zagłuszał porażającą ciszę tego miejsca.
-Nadal żyjemy. Tak Sasuke... żyjemy. Nadal żyjemy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz