niedziela, 25 marca 2018

Agony - Rozdział IX.

-Czy to nie dziwne? -Zapytała przyciszonym głosem Ino, przeskakując z jednego drzewa na drugie. Odwróciła się do tyłu, aby spojrzeć badawczo na Kakashiego, który podczas tej wyprawy sprawował rolę przywódcy. Oczywiście równie dobrze mógł być to Itachi, ale ludzie czuli się nieco pewniej gdy ostateczną decyzję podejmował ktoś zaufany. -Nie spotkaliśmy nikogo od paru godzin, a to dość uczęszczany szlak. Jak to możliwe?
Odpowiedź nie nadeszła od razu. Srebrnowłosy pozostawał czujny, ale jednocześnie zamyślony.
-Miejcie oczy szeroko otwarte. -Polecił, już wcześniej dostrzegając pojedyncze przesłania co do zachowania ostrożności. Pozostawione w biegu pułapki, wybuchające notki, a także połamane gałęzie i ślady, wskazujące na czyjąś obecność w ciągu ostatnich kilku godzin wyraźnie dawały do zrozumienia, że zbliżają się do celu. Ino zacisnęła mocniej palce na swoim zwoju. Byli w drodze powrotnej do Konohy. Odebranie pakunku o dziwo odbyło się bez żadnych problemów, ale dla pewności każdy z nich otrzymał replikę informacji, które mieli dostarczyć do wioski.
-Itachi? -Kakashi zerknął w stronę mężczyzny dość niepewnie. Ufał Naruto, ale zachowanie Uchihy czasem budziło w nim pewną obawę. Tak jak w tej chwili. Ściągnięte brwi i zaciśnięte mocno wargi musiały świadczyć o podenerwowaniu, co jak na człowieka, który latami potrafił udawać kogoś kim nie był, było wręcz nieprawdopodobne.
-Mam złe przeczucia. -Wyjaśnił, nie odrywając wzroku od szlaku przed sobą. Mimo iż Hatake był sceptycznie nastawiony, nie mógł tego zignorować. Nie wiedział jednak, że słowa Itachiego nie do końca odnosiły się do ich misji. Mimo iż Uchiha był skupiony na powierzonym przez Naruto zadaniu, myślami ciągle wracał ku małej rezydencji. Im częściej w jego głowie pojawiała się wzmianka o Sasuke, tym bardziej był niespokojny. Możliwe że zaczynał popadać w paranoję, ale zmysły zazwyczaj go nie zawodziły. Coś było nie tak. Kujące, irytujące przeczucie nawiedziło go niedługo po rozpoczęciu zadania i z każdą chwilą było coraz silniejsze. Dlatego tym bardziej chciał wrócić jak najszybciej. Przyśpieszył kroku, całą siłą woli zmuszając się do wzmożenia ostrożności. Jeżeli mieli biec szybciej, musieli także liczyć się z tym, że łatwiej będzie wdepnąć w jakąś pułapkę. Zanim jednak zdołał wyrazić swoje myśli na głos, zatrzymał się nagle i przybrał pozycję, czekając na atak.
-Uwaga! -Krzyknął, mimo iż spodziewał się, że reszta także wyczuła już chakrę. Nie dostał do pomocy pierwszych lepszych geninów. Większość zebranych miała już rangę jounina. Ku jego zaskoczeniu to Sakura jako pierwsza wyczuła zagrożenie. Uzumaki wspominał, że kobieta jest dobra w kontroli i wyczuwaniu chakry, jak na medycznego ninja przystało, ale nie spodziewał się, że aż tak. Podczas jego nieobecności z racji wojny wiele się zmieniło, a to był prawdopodobnie dopiero skrawek góry lodowej.
-Itachi-san, nadchodzą! Sądząc po rodzaju chakry, to są... -Pokiwał głową, ustawiając się do dziewczyny plecami. Reszta podążyła ich śladem i już po kilku sekundach tworzyli zwarty szyk, osłaniając się nawzajem. Powoli zza drzew zaczęły wyłaniać się postacie w maskach, a co w tym wszystkim najdziwniejsze, nie zaatakowali od razu tak jak się tego spodziewali.
-Członkowie korzenia Konohy. -Dokończyła Ino, z niedowierzaniem. Oprócz Itachiego i Sakury nikt nie rozpoznał rodzaju tej chakry wcześniej, bo nie mieli z Korzeniem zbyt często do czynienia. Oficjalnie ta organizacja nie istniała od momentu w którym Danzo zginął, ale jak widać, w praktyce było zupełnie inaczej. W ukryciu nadal musieli wierzyć w ideały tego starca, prowadząc nielegalną działalność.
-Zdajecie sobie sprawę, że to zamach stanu? -Syknął Uchiha, zaciskając palce nieco mocniej na trzymanym przez siebie kunaiu. Kiedyś zachowałby idealną maskę spokoju, jednak nie musiał już więcej udawać. Nie był już dłużej w Akatsuki. Stopniowo to do niego docierało.
-Ktoś taki jak ty nie ma prawa nas osądzać! Pieprzony zdrajca z psów Uchiha! -Krzyknął jeden z nich jadowicie i rzucił się do przodu, mimo iż najwidoczniej nie taka była ich pierwotna taktyka. Korzeń nigdy nie atakował bezmyślnie, więc facetowi po prostu puściły nerwy i się zapomniał, robiąc ogromny błąd. Choji stojący najbliżej zareagował natychmiastowo, zwiększając swoją dłoń. Spróbował wbić zamaskowanego ninja w ziemię, ale sprawnie zrobił unik. Nie zdało się to jednak na wiele, bo zaraz potem został sprawnie złapany w genjutsu Kakashiego, upadając na ziemię. Reszta pozostała w gotowości na wypadek gdyby jego kumple postanowili wyciąć ten sam głupi numer. Z czasem zaczęło robić się ich coraz więcej i Itachi miał prawie całkowitą pewność, że mają przed sobą całą organizację. A raczej to, co po niej pozostało.
-Chyba sobie jaja robicie. -Wyszeptała Kurenai, omiatając spojrzeniem cały teren dookoła nich. Żadnej luki, żadnej drogi ucieczki. Musieliby się przebić, ale zanim zdołaliby, nawet całą grupą coś zrobić, już byliby martwi. Było ich zbyt wielu.
-To my chronimy wioskę. Obecny Hokage i jego metody są równie szkodliwe jak zapędy Hiruzena. Naszym obowiązkiem jest usuwać zagrożenie dla Konohy, nawet jeżeli robimy to brudnymi metodami. -Odezwał się w końcu jeden z najbliżej stojących, zamaskowanych oprawców. Ustawienie widocznie wskazywało na to, że wpatruje się tylko i wyłącznie w Itachiego, jakby to wszystko było jego winą.
-Najpierw sprowadzenie do wioski tego zdradzieckiego psa bez żadnych konsekwencji, potem ożywienie kolejnego, a na końcu traktaty pokojowe z nacjami, które nigdy nie powinny prowadzić współpracy z wioską. Nie możemy dalej pozwalać na takie zachowania! -Powieka Itachiego nieznacznie drgnęła. Wiedzieli. Korzeń zdawał sobie sprawę o obecności Sasuke w wiosce. Od kiedy? Z pewnością niezbyt długo, bo inaczej zareagowaliby wcześniej. O wiele wcześniej. Znał ich metody. Zabiliby go zaraz po tym jak wieść w podziemiu by się rozniosła. Nie zmieniało to także faktu, że mieli poważne kłopoty. Ich było kilkoro, podczas gdy członków Korzenia nawet nie był w stanie zliczyć. Kilkunastu, albo kilkudziesięciu. Biorąc pod uwagę fakt, że nie mógł aktualnie używać mangekyou sharingana, nie wspominając już o susano'o, to mieli poważne kłopoty. Korzeń nie przyjmował byle kogo. Nie wyszliby z tego bez szwanku. Niezbędny był natychmiastowy plan.
  ***
Przyjemna błogość stopniowo mijała, ustępując miejsca irytującemu otępieniu. Czuł się jak po zmieszaniu kilkunastu różnych trunków alkoholowych, jednak aby doprowadzić do takiego efektu musiałby pić przynajmniej przez kilka godzin bezustannie. Mniej więcej w taki sposób mógłby opisać swój stan. Im więcej rzeczy zaczynał dostrzegać, tym bardziej chciał cofnąć się do porzuconej strefy komfortu, która wbrew jego woli oddalała się coraz bardziej. W pierwszej kolejności pojawiły się wyraźne głosy, które słyszał, aczkolwiek ich nie rozpoznawał. Potem głowa zaczęła promieniować bólem tak ogromnym, że gdyby głos nie odmówił mu posłuszeństwa, z pewnością zacząłby wyć i skomleć. Głosy ucichły. Najpewniej został sam w pomieszczeniu. Tyle tylko zdołał wywnioskować. Zmusił nogi do posłuszeństwa, ale kiedy chciał wstać upadł na kolana. Potem były oczy. Ból głowy przy tym wydawał się jedynie delikatnym ukłuciem. Tym razem już konkretnie zawył, wijąc się na podłodze w agonii. Zacisnął dłonie na oczach, czując jak krew spływa mu po policzkach. Już wiedział, co wyrwało go ze świata nieświadomości, jednak nie był w stanie racjonalnie o tym pomyśleć. Jedynie siłą woli podźwignął się na łokciach i mrugając intensywnie przez krwawe łzy spróbował coś dostrzec. Słońce go irytowało. Wszystko go irytowało. Trzeszczenie paneli uginających się pod czyimś krokiem także go irytowało. Nie chciał, a jednocześnie czuł, że musi wstać. Musi wstać i biec... Tylko gdzie? 
-Przyznam, że to dość satysfakcjonujący widok, gdy przez całe życie widzisz Uchihów jedynie jako niezniszczalnych tytanów, a teraz jeden właśnie kona z bólu pod twoimi stopami. -Poznawał ten głos, ale nie wiedział skąd. Zmusił się by spojrzeć ku górze i zastygł w bezruchu, próbując sobie przypomnieć. Niebieska skóra z rybimi oczami. Kojarzył go. Dlaczego nie wiedział skąd? Nieznajomy wyciągnął ku niemu rękę, pochylając się niżej.
-Chodź. Twój kochany starszy brat ma kłopoty. -Drgnął. Brat, brat, brat. Jedno, proste słowo obijało mu się w uszach, doprowadzając do szewskiej pasji. Brat. Syknął, zakrywając uszy dłońmi. Dzwonienie w uszach się nasiliło, ale samemu nie wiedząc dlaczego rzucił się ku dłoni nieznajomego i prawie desperacko uwiesił na jego ubraniach, próbując nie upaść. Brat. Nie wiedział co robi, ale wszystko stało się szybko. Rekinowaty nadgryzł ostrymi zębami skórę na nadgarstku i wypowiedział jakieś nieznane mu słowa, a potem widział już jedynie kłęby białego dymu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz