niedziela, 31 grudnia 2017

Tron - Rozdział XX.

Sasuke słuchał monotonnego głosu jakiegoś ministra, próbując przynajmniej udawać, że jest zainteresowany tym co się dzieje na sali. Nie mógł przecież zawieść zaufania jakim obdarzył go zarówno Itachi, Pain jak i całe królestwo. Nie był tu z własnego wyboru. To prawda. Aczkolwiek myśl, że robi to wszystko dla Itachiego i miejsca, które w całości należało do nich, dodawała mu otuchy. Zerknął ukradkiem w bok, na twarz brata, którego usta wykrzywione były w delikatnym uśmieszku. Nie chciał nawet wiedzieć, o czym Łasica myśli. Choć się domyślał. Fakt iż Sasuke siedział jak na szpilkach i był blady na twarzy, w wolnych chwilach na przemian wywoływał w Itachim współczucie jak i rozbawienie. W końcu sam odpowiadał za jego stan. Domyślał się, że po prawie całonocnych ekscesach jego nieprzyzwyczajony tyłek będzie domagał się większej delikatności. Nie przewidział także, że akurat dzisiaj ministrów najdzie ochota aby porozmawiać o polityce w kraju. Był dumny z Sasuke gdy widział jak dzielnie zaciska zęby i odpowiada z całkowitą pewnością na zadawane mu pytania. Przyszedł tu w formie wsparcia wiedzowego, co okazało się kompletnie niepotrzebne. Młody radził sobie idealnie i bez jego pomocy. Nie tylko on był tym stanem rzeczy pozytywnie zaskoczony. Rada patrzyła na niego już przychylniej niż w pierwszych dniach panowania i wysnuwali bardziej przyjazne wróżby dla kraju, na którego tronie siedział król Sasuke z dynastii Uchiha.
-Przechodząc do kolejnej sprawy... kiedy Jego Wysokość zamierza znaleźć sobie żonę? 
Sasuke który akurat sięgał po szklankę wody, o mało co nie wypuścił jej z rąk. Tylko praktyka pozwoliła mu na pozostanie niewzruszonym. No prawie. Wcześniejsze zaskoczenie szybko przerodziło się w tłumioną wściekłość. Nikt po za Itachim nie zauważył tej subtelnej zmiany.
-Nie zamierzam.
Odparł niemalże lodowato i zgromił ministra wzrokiem. W sali zapanowało delikatne poruszenie i prawie każdy mruczał już coś do swojego sąsiada. Dla Sasuke pomysł ten nie tyle wydawał się absurdalny, co też niemożliwy do spełnienia. Nawet gdyby nie byłby teraz z Itachim jego reakcja zapewne kształtowałaby się podobnie. Ludzie! Dopiero skończył osiemnastkę, a już miałby się żenić? Niedoczekanie parszywców. 
-Mam aktualnie dopiero osiemnaście lat. Jestem władcą od paru tygodni, a politycznie nie grozi nam żadne niebezpieczeństwo. Nie potrzebujemy także natychmiastowo potomka, jako iż w rodzinie Uchiha jest jeszcze wielu członków, którzy w razie jakiegoś nieszczęścia mogą przejąć tron.
Przedstawił racjonalne argumenty, gratulując sobie w duchu podejścia do sprawy. To nieco uspokoiło rozmowy na sali. Treść wypowiedzi była przemyślana i zgodna z faktycznym stanem rzeczy. Nie mieli więc powodu by podejrzewać go o cokolwiek. Nie mniej, Sasuke czuł jak buzują w nim hormony. Jeszcze chwila i byłby w stanie nabić głowę tamtego buraka na pal. Odetchnął ledwo słyszalnie, czując pod stołem jak ręka Itachiego delikatnie przesuwa się po jego udzie w górę. Nie spojrzał jednak w bok, by nie dawać im żadnych powodów do dziwacznych domysłów. Instynktownie wiedział, że Itachi zachował powagę, choć ten pomysł jemu nie przypadł do gustu równie mocno.
-Skoro tak, to chyba wszystko co mamy na dziś do omówienia. Dziękuję za współpracę.
Podsumował ten sam osobnik, dając tym samym pozwolenie aby się rozejść. Mimo że to on zadał tamto pytanie, Sasuke był mu wdzięczny, że nie zaczął dalej dociekać. Trudno było mu wymyślać takie rzeczy na poczekaniu. 
Wstał i wypijając duszkiem wodę ze szklanki ruszył w stronę wyjścia. Czuł oddech na karku i doskonale wiedział, kto za nim idzie.
-Ja pierdole.
Nie mógł się przed tym powstrzymać. Przekleństwo samo opuściło jego wargi, dając upust skrywanej złości. Sasuke nie bluźnił zbyt często, aczkolwiek tamta sytuacja była tego warta. 
-Uspokój się.
To nic nie dało. Jedynie przyśpieszył kroku, drzwi od komnaty niemalże wysadzając z zawiasów. Trzaśnięcie było tak mocne, że Naruko w pokoju obok, która akurat czytała książkę podskoczyła ze strachu w miejscu. 
-Jak mam się niby uspokoić? 
Odpowiedź nadeszła szybciej, niż zdołałby podejrzewać. Itachi złapał go za ramię i odwrócił przodem do siebie, przy okazji przyciskając ciało Sasuke do ściany. W taki oto sposób król znalazł się pomiędzy zimnym marmurem, a gorącymi ramionami brata. 
-Spokojnie. 
Wyszeptał Itachi po raz kolejny, wolną ręką unosząc jego podbródek, aby mógł spojrzeć mu w oczy. Uśmiechnął się lekko, gdy ciało poszło za jego grą, a tęczówki posłusznie wbiły spojrzenie w ich bliźniaczą parę. Łasica zbliżył się bardziej, mrużąc przy tym powieki. Na tyle, że obaj czuli swoje przerywane oddechy na twarzy.
-Nie warto się złościć o to, że takie mają obowiązki. Nawet gdybyś musiał poślubić jakąś kobietę, znalazłbym sposób aby się to nie stało. Przysięgam. 
Itachi tak miękkim i pełnym przekonania głosem sprawił, że jego serce zmiękło, a nogi się ugięły, zmuszając do zjechania po ścianie. Starszy poszedł za jego przykładem i już po chwili Sasuke siedział między jego nogami, splecione dłonie trzymając przed sobą, a czołem opierał się o jego własne. Zamknął oczy, powoli uspokajając rozszalały oddech.
-Obiecujesz?
Zapytał już pewniej, przełykając nadmiar śliny.
-Nie. Ja przysięgam. 
Król zaśmiał się słabo, wplatając szczupłe palce w przydługie włosy. Sam nie wiedział, co się dziś stało. Pierwszy raz zareagował aż tak emocjonalnie. Nie poznawał sam siebie. Chociaż był w stanie przypuszczać co, a raczej kto sprawił, że zachowywał się gorzej niż kobieta w ciąży.
-Chyba oszalałem na twoim punkcie bracie.
Wyznał szczerze, czując że to kłucie w sercu nie jest dziełem jednorazowego przypadku. 
-Ja też Sasuke. Ja też.
Uświadomienie sobie tego wcale nie było takie złe. Po prostu zdali sobie sprawę, że to nie jest już takie proste uczucie jakim było, gdy kiełkowało. 
A przecież ziarno miało dopiero wzejść. 

***
Tego dnia na konny wypad Sasuke wybrał się sam. O ile nie liczyć przygarniętego wilka, który zadowolony, dumnie kroczył u jego boku, merdając szarym ogonem. 
-Tak, ja też jestem zadowolony, że wyrwałem się z tej betonowej dżungli. 
Mruknął do psowatego, instynktownie zerkając w stronę z której przybyli. Stojąc akurat na niewielkiej górce u skraju lasu mógł idealnie dostrzec zarysy Konohy. Teraz należącej do niego. Zmrużył oczy na tę myśl i z jeszcze większą nostalgią przypomniał sobie wspólne wypady z Itachim. Naprawdę żałował, że nie udało mu się z nim wyrwać, ale to nie była jedyna okazja. Przynajmniej w to wierzył. Uderzył butami w boki konia i mocniej złapał za wodze, gdy ten zachęcony pogalopował w stronę lasu. Do królestwa prowadziła jedynie ta droga i cienka ścieżka, wiodąca między drzewami. I choć wydawała się dość uboga i niegodna jak na drogę zamkową, tak naprawdę stanowiła idealny punkt obrony w razie ataku wroga. Podobno udowodniono to już niejednokrotnie. Jednakże to nie jej historia zapełniała mu teraz głowę. Jak zwykle zastanawiał się nad sprawami dotyczącymi Itachiego. Czuł się z tym źle, że obiecał Painowi przynajmniej podczas wyjazdu się od niego oderwać, skoro i tak wiedział, że nie potrafi tego zrobić. To tak, jakby na zawołanie spróbować zgasić szalejący ogień małym wiaderkiem wody. Parsknął na swoje porównanie i uniósł kąciki ust w delikatnym uśmiechu. Pochylił się do przodu i w chwili w której chciał przyśpieszyć jeszcze bardziej, gwałtownie złapał za lejce, próbując powstrzymać konia przed stratowaniem zaskoczonego przechodnia. Sasuke chyba nigdy nie przestraszył się bardziej. Owszem, koń już wcześniej zdołał nim sponiewierać, ale ta sytuacja była nieporównywalnie gorsza. Klacz na której jechał uniosła kopyta ku górze, przeraźliwie rżąc. Koniec końców nie udało mu się utrzymać na grzbiecie i spadł na ziemię. W tej samej chwili zwierzę nie czując już żadnego obciążenia pomknęło galopem w las. Uchiha był bliski przeklęcia po raz kolejny tego dnia. 
-Nic Ci nie jest?
Zamrugał. Dopiero w tym momencie przypomniał sobie o obecności człowieka, przez którego zwiał mu środek transportu.
-Nie. Mam tylko poobijany tyłek, tylko spłoszyłeś mi konia i tylko prawie Cię zabiłem. 
-Czyli nic się nie stało.
Sasuke poczuł róż na policzkach. I nie było to spowodowane zawstydzeniem. Jego złość normalnie uciszyłaby już każdego, podczas gdy przybysz wydawał się w ogóle jej nie zauważać. Prychnął i zignorował wyciągniętą ku niemu dłoń, po czym otrzepawszy się z kurzu i pyłu wstał na równe nogi. Wilk za jego plecami coś mruknął niezrozumiale, ale to zignorował.
-Może byś się chociaż przedstawił, samobójco.
Zaproponował Sasuke i uniósł idealną brew ku górze. Nadal nie potrafił stwierdzić czy ma do czynienia z człowiekiem poczytalnym. Jego ubrania jednak z pewnością świadczyły o zamożności. W takim więc wypadku mógł zmierzać tylko w jedno miejsce. Do jego zamku.
-Ach, gdzie moje maniery. Nazywam się Kakashi i pochodzę z sąsiedniego kraju. Chciałem w jak najmniej widowiskowy sposób dostać się do Konohy i pogratulować nowemu królowi, ale szczerze powiedziawszy... zgubiłem się.
Srebrnowłosy zaśmiał się nerwowo, dłonią pocierając lekko zmarszczone czoło, na co Sasuke zareagował jedynie... a raczej nie zareagował wcale. Stał jak kołek, patrząc się na niego z wymalowanym na twarzy niedowierzaniem. Ktoś kto jest królem i przychodzi piechotą w odwiedziny nie jest normalny. Ktoś kto nie zapowiada swojej wizyty w cudzym zamku nie jest normalny. A przede wszystkim, ktoś kto nie wie, że król do którego przybył właśnie stoi przed nim, nie mógł być normalny. Wniosek nasuwał się jeden. Kakashi był wariatem. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz