niedziela, 21 stycznia 2018

Agony - Rozdział II.

-To niebywałe, niesamowite wręcz mógłbym rzec! Takie rzeczy nie zdarzają się od tak, to naprawdę niezwykłe... Ale w takim wypadku jak to leczyć? Muszę zasięgnąć porady w wiosce, tak... Tak zrobię. -Naruto odchrząknął krzyżując dłonie na torsie. Obserwował znachora z pod przymrużonych powiek. Na oko czterdziestoparoletni mężczyzna w białym kitlu, z kwadratowymi okularami na nosie w końcu zatrzymał się w miejscu, przerywając swój podekscytowany chód od prawej do lewej.
-Proszę mi wybaczyć Hokage-sama... Nawet w Kirigakure nigdy nie spotkałem się z podobnymi przypadkami. Trochę poniosła mnie lekarska ekscytacja. -Mężczyzna odchrząknął cicho, wyłamując palce, a gdy przełknął ślinę grdyka widocznie się poruszyła.
-Pierwszy raz widzę takie stadium. Nie! Rzekłbym nawet więcej. To nie jest tylko schizofrenia, to wiele chorób psychicznych, które skumulowały się razem i stworzyły jedną, całkowicie nową! -Podekscytowany głos lekarza coraz bardziej brzmiał dla Naruto jak wyrok. Słuchał jednak nieugięcie, nie pozwalając emocjom na przejęcie nad nim kontroli. Choć człowiek którego miał przed sobą był dziwny, nie posiadał zastrzeżeń co do jego kompetencji. Dostał go od pani Mizukage więc nie mogło być mowy o żadnej pomyłce.
-Trudno powiedzieć, czy wszystkie powstały w jednym i tym samym momencie przez jakieś wydarzenie, które nim wstrząsnęło, czy część z nich Sasuke Uchiha-sama miał już wcześniej. Byłoby dla nas o wiele lepiej, gdyby ta druga opcja okazała się właściwą.
-Do rzeczy. -Odparł Naruto, odwracając się plecami do medyka w białym, podstarzałym kitlu. Zmrużył oczy, obserwując zachodzące za skałami Konohy słońce. Intensywny pomarańcz tak często dodający mu otuchy tym razem wydawał się przyprawiać o wzmożoną migrenę i irytację.
-Do dolegliwości doskwierających od dawna łatwiej jest się przyzwyczaić... Natomiast ich nagromadzenie występujące w jednym momencie może doprowadzić do trwałego uszkodzenia psychiki. To jest jak wybuchy... Rzucając małymi ładunkami nie jesteśmy w stanie wyrządzić dużej krzywdy, ale ich większa ilość i mocniejsza zawartość...
-Jest w stanie nawet zabić. -Dokończył za niego Naruto, odwracając się bokiem. Lekarz przycichł, w ten sam sposób potwierdzając tą teorię.
-Na ten moment nie jestem w stanie nic zrobić. Poobserwuję jeszcze pacjenta w całkowitej dyskrecji, tak jak mi pan kazał, ale nie mogę obiecać, że jakakolwiek poprawa nastąpi.
-Dziękuję za twoją pracę. Możesz odejść. -Mężczyzna ukłonił się, już jakiś czas temu gubiąc swój maniakalny uśmieszek. Nawet on, jeden z ludzi Kirigakure, którzy uchodzili za niewzruszonych, nie mógł nie dostrzec przygnębienia głowy kraju ognia.
Dopiero gdy wyszedł presja, zmuszająca ciało blondyna do stania zniknęła i poczuł jak nogi się pod nim uginają. Złapał się framugi okna i opadł na czarny fotel z głośnym westchnięciem. Skóra zatrzeszczała cicho pod jego ciężarem, a potem nastała idealna cisza. Naruto oparł łokcie o biurko i wplątał palce we włosy, szarpiąc za nie jakby chciał je wyrwać.
-Kurwa. Dlaczego gdy już wszystko idzie dobrze, coś musi się zawsze zepsuć? -Wyszeptał cicho pod nosem. Nigdy wcześniej nie bluźnił, ale sytuacja jak najbardziej tego wymagała. Jeszcze niedawno myślał, że wszystkie jego pragnienia się spełniły. Wojna się skończyła, został wybrany na Hokage i wtedy... No właśnie. Wtedy wrócił Sasuke, będący ostatnim, najważniejszym elementem tego o co walczył przez cały ten czas. Zagryzł paznokieć, uparcie wpatrując w biurko jakby to ono było winne i w końcu odchylił głowę, pozwalając by plecy zetknęły się z obiciem mebla.
-Shikamaru, masz coś? -Zapytał zaraz po tym jak rozległo się pukanie do drzwi i wszedł przez nie jeden z jego najlepszych ludzi. Nie musiał tam zerkać, aby wiedzieć że to był on. Uprzedził wszystkich wcześniej, że mają mu nie przeszkadzać bez bardzo ważnego powodu, chyba że byłby to doktor lub właśnie Shikamaru.
-Wiesz, że to byłby cud, gdyby się udało, prawda? -Zapytał, wpierw zamykając za sobą drzwi. Nara oparł się dłonią o mebel i zlustrował nowego Hokage oceniającym spojrzeniem, jakby chciał w ten sposób stwierdzić ile ten jeszcze wytrzyma.
-Nie obchodzi mnie to. Muszę spróbować wszystkiego. Jeśli istnieje nawet najmniejsza szansa to ją znajdę. -Przez chwilę mierzyli się spojrzeniami, dopóki Nara nie kliknął pod nosem.
-Jakie to upierdliwe. -Stwierdził, przywołując na twarz blondyna namiastkę uśmiechu. Stary, poczciwy Shikamaru. Zawsze niezmienny.
-Przeszukaliśmy zniszczoną wioskę wirów i wszystkie ważniejsze budynki według mapy od ciebie. Niestety nie było to łatwe i pojawiły się opóźnienia przez gruz i zasypane przejścia. Ostatecznie dotarliśmy do porzuconej świątyni klanu Uzumaki. Szukanie w tej lokacji zajęło prawie dwa dni, ale jakoś się udało. -Nara przesunął po ostatniej linijce tekstu, po czym rzucił raport tuż przed wyciągnięte ręce blondyna. Następnie cicho westchnął i po przeszukaniu kieszeni zielonej kamizelki wyjął nieduży, biały zwój zapieczętowany znakiem klanu. Naruto czuł jak cała jego wcześniejsza desperacja i negatywne emocje odchodzą w niepamięć.
-Jesteś geniuszem Shikamaru. -Wyszeptał, gładząc grzbiet jego ostatniej nadziei z taką delikatnością jakby miała się zaraz rozpaść.
-Liczę na dużą podwyżkę. -Sarknął pod nosem ninja, po czym ruszył w stronę wyjścia. Widocznie nie był w szczególnie dobrym humorze, albo po prostu sprawiał takie wrażenie. Odkąd Naruto pamiętał, Shikamaru zawsze zachowywał się w ten sam sposób, z nielicznymi wyjątkami.
-Czekaj. -Blondyn wstał z miejsca i skrzyżował z nim roziskrzone spojrzenie.
-Sakura-chan...
-Nie ma o niczym pojęcia. Nie wie, że Sasuke tu jest i ode mnie się tego nie dowie. -Uzumaki z ulgą ponownie opadł na swoje miejsce, nagle smutniejąc.
-Dziękuję.
-Drobiazg. Obaj zdajemy sobie sprawę, że ta wiedza nie skończyłaby się ani dla niej, ani dla niego dobrze. Jej zachowanie mogłoby tylko pogorszyć te... napady.
-Też tak uważam i choć nie uśmiecha mi się ją okłamywać, dopóki Sasuke do siebie nie dojdzie wolałbym aby o niczym nie wiedziała. -Shikamaru skinął głową, wkładając dłoń do kieszeni, po czym nie usłyszawszy niczego więcej z ust przełożonego wyszedł. Naruto był jednak pewien, że wie, co czaiło się w jego ukradkowym spojrzeniu.
"Jeśli w ogóle do siebie dojdzie"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz