W każdym spojrzeniu kopiującego ninja widział nieufność i wzmożoną ostrożność. Kakashi znał prawdę o nim i o wybiciu Uchiha, dlatego tym bardziej nie mógł uwierzyć w słowa Naruto. Itachi Uchiha, kontrolowany? Nie potrafił w to uwierzyć. Na wojnie nauczył się, że wszystko jest możliwe, ale jego głowa usilnie wypierała tę myśl. Wiedział, że tym razem nie ma żadnej pomyłki. Jego osąd był trafny. Został okłamany. Tylko nadal nie wiedział z jakiego powodu.
-Dlaczego wróciłeś? -Odbił stopy od kolejnego drzewa, uparcie wgapiając sharinganowe spojrzenie w plecy Itachiego, który biegł przed nim. W zielonej kamizelce i stroju Konohy wyglądał całkowicie inaczej. Wpierw pamiętał go jako dzieciaka ANBU, potem zdołał przyzwyczaić się już do charakterystycznych płaszczy Akatsuki, a teraz... teraz najbardziej nieprzewidywalny Uchiha wyglądał jak typowy shinobi Konohy. Przerażające uczucie. Itachi odwrócił na chwilę głowę, przez co mógł idealnie dostrzec blask jego sharingana. Nie powinien się go obawiać, urósł przecież w siłę, a mimo to, gdy tylko patrzył w te oczy, przypominał sobie ten feralny dzień i nieskończone cierpienia tsukuyomi. Skrzywił się nieznacznie, co pod maską nie było widoczne.
-Mam swoje powody. Niektóre z nich już są Ci znane.
-Ochrona Konohy. -Stwierdził z całą pewnością. -Co jeszcze? Nie jestem w stanie uwierzyć, że wciskasz całej wiosce kit z kontrolowaniem tylko dlatego. Zwłaszcza teraz, gdy mamy mocniejszą pozycję niż kiedykolwiek wcześniej. -Miał rację. Po wojnie Konoha nie tylko zyskała szacunek, ale także sojuszników i ogromną siłę. Nikt nie był na tyle głupi by ich zaatakować, zwłaszcza że Hokage był bohaterem wojennym, a wielu ninja zyskało nowe zdolności i doświadczenie.
-Jak zwykle masz bystre oko. -Itachi przyznał mu rację bez owijania w bawełnę, co już było dziwne samo w sobie. -Ale jestem zaskoczony, że ze swoją inteligencją jeszcze na to nie wpadłeś. Zastanów się dobrze. Na czym mogłoby mi zależeć? -Nie podał mu odpowiedzi na tacy, zmuszając do myślenia. Pod tym względem wcale się nie zmienił. Nagła myśl Kakashiego była tak zaskakująca, a jednocześnie tak oczywista, że na chwilę zatrzymał się na jednym z konarów i wbił w niego zszokowane spojrzenie.
-Sasuke?
-Bingo. -Itachi także przystanął, czekając aż kopiujący ninja przyswoi nowe informacje. Mimo iż widział w jego oczach wiele niezadanych pytań, natychmiast powstrzymał je jednym, pewniejszym spojrzeniem. Odbił się od gałęzi i bez słowa ruszył w dalszą drogę. To nie był czas aby o tym wspominać. Zwłaszcza, że nie miał pojęcia jak dużo będzie musiał wytłumaczyć i w którym miejscu powinien zacząć.
-Co ważniejsze, skup się na celu. Jesteśmy już niedaleko. -Chakra była wyczuwalna nawet stąd i Hatake pluł sobie w brodę, że przez roztargnienie wcześniej tego nie zauważył.
-Wezmę lewo. -Odezwał się, gdy dotarli na obrzeża jednej z pomniejszych wiosek i wchodząc w tłum, musieli się rozdzielić. Dawało to większe szanse na pochwycenie byłego informatora Akatsuki. Itachi zapamiętał twarze tak wielu, że bez problemu wyłapali już ponad połowę. Niektórzy nie przeżyli wojny, inni się ukrywali. Ich głównym zadaniem po ponownym przyjęciu Uchihy w szeregi shinobich wioski liścia było łapanie niedobitków, którzy w przyszłości mogliby sporo namieszać. Chcąc czy też nie, Kakashi ponownie wylądował z nim w jednym zespole. Tym razem dwuosobowym.
-Kamui. -Wyszeptał prawie bezgłośnie. Odnalezienie w tłumie twarzy, której obraz Itachi wcześniej zaszczepił mu w głowie było proste. Wcześniej z pewnością zajęłoby mu to więcej czasu. -Mam go. -Oświadczył głośniej i wyprostował się, gdy przerażony mężczyzna po prostu zniknął. Wywołali niezłe zamieszanie, ale zawsze się tak działo podczas misji w mieście. Przymknął powiekę i przytrzymał ją dwoma palcami, zaglądając do swojego wymiaru.
-Masz prawo zachować milczenie. Jesteś teraz więźniem Konohy. -Parsknął. Bawiło go to, ponieważ w momencie w którym dał mu prawo do milczenia zaczął wykrzykiwać przekleństwa jeszcze głośniej, mimo iż sam nie wiedział w którą stronę je kierować. Kakashi nie zamierzał teraz tam wchodzić. Musieli wpierw dotrzeć bezpiecznie do wioski. Zwłaszcza że przerażony sytuacją tłum robił się coraz większy. Skinął Itachiemu. Chciał się powoli wycofać i zrobiłby to, gdyby nie wcześniej ustalony znak. Przekrzywiona na wschód dłoń, uniesiona w stronę nieba. W mgnieniu oka przecisnął się przez gapiów, aby zaraz stanąć przy nim z kunaiem w dłoni.
-Czekaj. -Syknął tuż obok. Kakashi spojrzał na niego kątem oka z widocznym zaskoczeniem, ale nie skomentował niczego. To on był dowódcą tej misji. Zamiast więc kwestionować decyzje, skupił się na powiększającym kształcie i krokach.
-Kisame... -Drgnął na dźwięk tego imienia i jedynie mocniej zacisnął palce na narzędziu. Zdołał już poznać działanie techniki ożywienia. Chociaż bardziej prawidłowym stwierdzeniem byłoby "technik". Pierwszym typem była ta, której użyła Chiyo do uratowania Kazekage. Potem Kabuto wykorzystał Edo Tensei, a teraz... Znów zerknął ukradkowo na Itachiego, nawet nie wiedząc w jaki sposób to nazwać. Nie był obecny przy ceremonii, jednak co do tego, że Kisame również powinien być martwy nie miał żadnych wątpliwości.
-Przebywałem w pobliżu i wyczułem chakrę. Itachi. Jak się miewasz? -Chyba obaj byli zaskoczeni obecnym wyglądem Hoshigakiego. Stojąc od nich w odległości jakiś trzech kroków, w zwykłym uniformie Kirigakure robił... no cóż, nie owijajmy w bawełnę - ogromne wrażenie. O ile Itachi był wierny wiosce i miał swoje ukryte ideały, to Kisame uchodził za kompletne przeciwieństwo. Zresztą jego własna wioska zrobiła z niego zabójcę. Zawsze było wiadomo, że nie posiada żadnych szczytnych przywiązań do ludzi wśród których się wychowywał. To dlatego jego powrót był wręcz niewyobrażalny.
-Wróciłeś do wioski? -Itachi nie pytał o kwestię wskrzeszenia. Mogli się tylko domyślać, ale dodając dwa do dwóch dało się wyciągnąć kilka wniosków. Naruto ostrzegał, że po wojnie stosunki między wioskami zrobiły się bardziej otwarte. Oznaczało to także, że znaleziona w kraju wiatru technika, choć pilnie strzeżona, pozostała ogólnodostępna.
-Tak wyszło, że byłem potrzebny Pani Mizukage, a skoro Akatsuki już nie ma... Sam rozumiesz. Znasz mnie lepiej niż ktokolwiek inny, partnerze. -Głos Kisame był pełen rozbawienia. Wyszczerzał przy tym ostre, rekinie zęby. Wymawiając ostatnie słowo jakby zaśmiał się, równocześnie mówiąc. Dla osób trzecich jego charakter mógłby wydać się niezmieniony, jednak Uchiha zauważał subtelną różnicę. Jeśli chodziło o ludzkie motywy, nikt nie był w stanie go oszukać. Po latach zdołał posiąść subtelną umiejętność rozróżniania tych szczególików.
-Zmieniłeś się. -Stwierdził cicho, prawie niewidocznie unosząc kącik ust ku górze. Przymknął powieki, po czym odgarnął kilka rozwianych kosmyków za ucho. Przez chwilę wyczuł w powietrzu przyjemną nostalgię.
-I ty także, Itachi. Jak mniemam, nawet nie muszę pytać o twoje plany na przyszłość. -Tu w końcu obdarzył przeszywającym spojrzeniem Kakashiego, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę z jego bojowej postawy. -Copy Ninja. Bądź tak miły i zastąp mnie w razie potrzeby. Jestem pewien, że jeszcze niejednokrotnie się spotkamy.
-Zamierzasz pozwolić mu odejść? -Zapytał Hatake, gdy Kisame zarzucił Samehadę na plecy i odwracając się, ruszył spokojnym krokiem tam, skąd przyszedł. Itachi wówczas nawet nie drgnął, wpatrując się w oddalającą sylwetkę.
-Tak. -Nastała cisza. Kakashi wyprostował się i schował kunaia do torby. Nie miał pewności co do całego zajścia, ale nie mógł zrobić nic odpowiedniejszego. Stał więc obok, nie próbując kompletnie niczego, aż do momentu kiedy Kisame całkowicie zniknął im z oczu.
-Wracamy. -Nie trzeba było mu dwa razy powtarzać. Odbił się od ziemi, biegnąc jeszcze przed Itachim z zamiarem natychmiastowego zdania szczegółowego raportu z tego co się właśnie wydarzyło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz