niedziela, 18 listopada 2018

Agony - Rozdział XVIII.

Itachi faktycznie dotrzymał danego słowa. Był obok, gdy się obudził. Sasuke udawał jednak, że dalej śpi, mając gdzieś z tyłu głowy ogromny dyskomfort co do sytuacji w której się znalazł. Przy zasypianiu nie pamiętał o tym, co się stało. Teraz jego głowa podsuwała mu wszystkie obrazy z największymi szczegółami, jakby wiedziała, że bardzo nie chce ich poznać. Bliskość brata spalała go od środka i to wcale nie było pozytywne odczucie. Irytowało go. Jakby wszelkie tajemnice, które w sobie nosił zostały natychmiastowo odkryte i przekazane do najmniej adekwatnej osoby.
-Wiem, że nie śpisz. -Rzucił w końcu Itachi, uznając że to będzie najszybsza droga aby zamknąć rozgadanemu blondynowi usta. Naruto pytał go praktycznie o wszystko, łącznie ze szczegółami, o których nie miał zielonego pojęcia. Bo i skąd miał znać każde najmniejsze imię, nazwisko i stan zdrowia każdej osoby w wiosce? Niewykonalne. Sasuke przeklął pod nosem, gdy uwaga Uzumakiego powędrowała wprost na jego osobę, jak gdyby spadł mu z nieba. Blondyn mimo krzyku protestu Sakury natychmiastowo zerwał się z różka i w dwóch krokach dotarł do Uchihy, uwieszając się mu na szyi. Obolałej, pełnej bandaży szyi.
-Dystans. -Syknął podirytowany, hamując grymas bólu, pragnący wydostać się na zewnątrz. Po jego trupie.
-Aj! Przepraszam! -Ku jego radości Uzumaki wycofał się na swoje posłanie, w międzyczasie otrzymując solidne uderzenie w głowę z zaciśniętej pięści dziewczyny. Od hałasu w sali mogła rozboleć głowa. Tylko Itachi siedział względnie cicho, tak naprawdę przypatrując się całej sytuacji z błogim spokojem. Wiedział, że to wszystko za chwilę posypie się jak domek z kart. Wystarczyło tylko poruszyć odpowiedni temat. On znał już powody swojego brata, jego drużyna jeszcze nie. Właśnie dlatego pozwalali sobie na tę radość. Bo myśleli, że odzyskali przyjaciela, który z własnej, nieprzymuszonej woli uratował Konohę.
-Sasuke, jesteś na ustach chyba wszystkich. Ludzie są niesamowicie wdzięczni. Dzięki temu z pewnością więcej mieszkańców cię zaakceptuje. Czy to nie wspaniałe? -Zapytała z przejęciem dziewczyna, gdy tylko skończyła swój rytuał z wpojeniem do głowy Uzumakiego paru faktów na temat nie dotykania pacjentów z pogruchotanymi kośćmi. Im dłużej Uchiha patrzył na jej pełen radości uśmiech i ogniki w zielonych oczach, tym bardziej była dla niego pewna jedna rzecz.
Sakura nigdy się nie nauczy. Nieważne jak wiele razy dawał jej do zrozumienia jaką ścieżką podąża, jeśli działo się coś, co mogło mieć dwie strony medalu, od razu wybierała tą pozytywną.
-Sakura, nie zrobiłem tego dla wdzięczności. -Zaczął, tym razem spokojnie w porównaniu do ich poprzedniego spotkania, gdy prawie ją zabił. Możliwe, że to dzięki możliwości odzyskania wzroku jego zachowanie unormowało się do poprzedniego poziomu. O ile mógł to tak nazwać. Nagle i Naruto przycichł, choć w jego niebieskich tęczówkach Uchiha już wcześniej dostrzegł zrozumienie. Blondyn trochę zmądrzał. Wiedział, że nie należało wysuwać pochopnych wniosków, dopóki nie pozna całej historii. Trudno aby było inaczej. Tyle lat ich wspólnych waśni zaowocowało na kilka przydatnych sposobów.
-Tym, który zniszczy Konohę będę ja. Nie chciałbym, żeby podrzędni ninja pokrzyżowali mi plany. -Oświadczył, tłumacząc jej to fakt, po fakcie. Inaczej by nie zrozumiała, a prędzej czy później Itachi by to za niego dopowiedział. Prawdopodobnie w celu ostrzeżenia. On jako jedyna osoba na świecie był w stanie dokładnie określić, że będzie w stanie dziewczynę skrzywdzić. Bez żadnych skrupułów czy współczucia. Spodziewał się lamentu z jej strony, albo wybuchu złości, ale zamiast tego szybko rzuciła się w jego stronę, unosząc dłoń. Nie zdążyła trafić w śnieżnobiały policzek, pokryty aktualnie kilkoma małymi zadrapaniami. Uchiha pomimo bólu, zacisnął mocno palce na jej dłoni, nie pozwalając się wyrwać. Itachi interweniował natychmiastowo, łapiąc go za rękę. Zdążył w ostatniej chwili. Dosłownie sekundy dzieliły kunoichi od złamania kości.
-Nie myśl sobie, że ze względu na wspólną przeszłość, czy nawet fakt bycia kobietą nie podniosę na ciebie ręki. Nie dam sobą pomiatać. -Ostrzegł ją jeszcze, powoli uwalniając swój nadgarstek z uścisku. Natychmiast się cofnęła, nadal niejako zszokowana. I znów. Wzbierające się łzy nie robiły na nim wrażenia, mimo podminowanych min zarówno Itachiego jak i Naruto. Z chęcią jeszcze w tym momencie podniósłby się teraz i wyniósł z wioski, ale wiedział, że gdyby spróbował, natychmiast by go zatrzymali. Powoli więc przymknął powieki i oparł się o oparcie szpitalnego łóżka, czekając aż sytuacja ucichnie. Zanim zdążył policzyć do pięciu drzwi trzasnęły, jakby miały wylecieć z zawiasów, a gdzieś z tyłu dosłyszał napięty głos Naruto.
-Pójdę za nią. -Oświadczył.
Zostali w sali sami.
-To nie było konieczne. -Zauważył Itachi, przysiadając na brzegu jego łóżka. Cóż miał począć w tej sytuacji? Mimo iż Sasuke zaprzeczał wszystkim jego dotychczasowym decyzjom i celom, nie potrafił podnieść na niego ręki. Zapewne tak samo jak i Naruto. Zwlekali z decyzją, odciągali ją, bo obaj nie umieli przyjąć do wiadomości, że ktoś inny już dawno by nie żył. Wiara pozostawała opcją, która musiała być tą najodpowiedniejsza, choć wciąż sporo tym ryzykowali.
-Miałem nadzieję, że w końcu odpuści. -Usłyszał cicho wypowiedziane zdanie. Obserwował jak pod przymkniętymi powiekami od czasu do czasu nerwowo poruszała się gałka oczna. Zupełnie jakby sprawdzał, czy aby na pewno odzyskał wzrok i to nie jedna z jego iluzji. Trudno mu było określić swoje uczucia. Z jednej strony widział w bracie zagrożenie i przygotowywał się psychicznie do ostateczności, do której możliwe, że będzie musiał się kiedyś posunąć. Z drugiej zaś nie potrafił pozbyć się sympatii i braterskiej opiekuńczości, targającej nim na lewo i prawo. Tak jak wtedy, gdy ucałował jego rozgrzane czoło. Gdyby jednak... Itachi zadrżał, czując jak pomysł sam wchodzi mu do głowy i zatruwa myśli w ekspresowym tempie. To nie był przypadek, że Sasuke przy zasypianiu szeptał jego imię, że tracił wszystkie chłodne maski, że zmieniał się nie do poznania, mimo iż nie do końca świadomie. Jeżeli starszy Uchiha byłby w stanie doprowadzić do odrodzenia namiastki tych uczuć, czy mógłby też zaszczepić w nim wizję spokojnego życia w Konoha? Podejrzewał, że tak. Nie. Musiał tego spróbować, choć wcale nie liczył na żadne drogi na skróty. Potrzebny był czas i odpowiednie warunki, mimo iż nie posiadał ani jednego, ani tym bardziej drugiego.
-Co teraz zamierzasz? -Zapytał, zaczynając od podstaw. Mimo iż obawiał się odpowiedzi, jakkolwiek zła by ona nie była, musiał ją poznać. Tylko na tym mógł bazować w swoich późniejszych poczynaniach.
-Nie musisz tego wiedzieć. -Odparł Sasuke, zgodnie z przypuszczeniami Itachiego, nie dając mu nawet najmniejszej wskazówki odnośnie przyszłości. Wszystko jak zwykle układało się przeciwko niemu. Uchylił okno, aby wleciało odrobinę świeżego powietrza, po czym wciągnął je do płuc tak łapczywie, jakby miał się zaraz udusić.
-Dobrze. Wiedz jednak, że w razie potrzeby cię powstrzymam. Nieważne w jaki sposób. Rozumiesz, Sasuke? -Odwrócił się do niego, chcąc dać do zrozumienia, że nie żartuje. Ich spojrzenia się skrzyżowały na krótką chwilę. Ostatecznie młodszy odwrócił wzrok, a następnie przekręcił się na bok i zakopał w ciepłej pościeli.
-Tak. -Krótka, odpowiedź znaczyła tylko tyle, że raz i na zawsze przyjął do świadomości informację, że Itachi może spróbować go zabić. Co czuł? Tylko i wyłącznie wściekłość. Itachi właśnie uruchomił coś, czego nie był już w stanie powstrzymać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz