niedziela, 25 października 2015

Burdel - Rozdział XII.

To Itachi był mu winien odpowiedzi i to on powinien się odezwać jako pierwszy. Tak przynajmniej uważał. Miał nadzieję iż ma na tyle przyzwoitości, że zdoła to dla niego zrobić. Nie postrzegał tego już w taki sposób jak dawniej. Od kiedy dowiedział się kim naprawdę jest człowiek, właśnie opierający się plecami o łazienkową ścianę, często zastanawiał się co o nim sądzić. Nawet przyszła nadzieja na to, że może jeszcze zobaczyć kiedyś to dziecko, które jako jedyne opiekowało się nim w dzieciństwie. Ale nadal cel był daleki. Zbyt daleki, by można było to od tak stwierdzić. Tęsknił za delikatnym uśmiechem długowłosego chłopca. Pragnął być przez niego rozpieszczany i pocieszany niezależnie od czasu i miejsca. Jak kiedyś. Te wspomnienia były tak odległe, że pewne rzeczy pozapominał.
Ale jego wzrok nie kłamał. To nie był syn Fugaku Uchihy. To był Itachi. Po prostu Itachi. Jego Itachi.
-Wyjdźmy stąd.
Poprosił, nie przejmując się najwidoczniej stanem swojej koszulki. Obaj chcieli mieć to za sobą. Koniec z tajemnicami i koniec z tą paranoją. Skinął głową, na znak, że się zgadza. Jako pierwszy oderwał się od podłogi i przeniósł śpiesznie do pokoju. Usiadł na jeszcze ciepłym łóżku, a następnie częściowo przykrył się kołdrą, reagując na zmianę temperatury. Itachi natomiast wybrał miejsce w ciemnym fotelu i przysunął go bliżej posłania, aby mieć lepszy kontakt z bratem. A młodszy czekał. W napięciu i niecierpliwości. Dał mu chwilę, bo czuł, że nie wie jak zacząć. Chciał w jakiś sposób pomóc, ale nie miał pojęcia co może zrobić. Był taki... bezsilny. Zacisnął wargi w cienką kreskę, odpędzając od siebie nieprzyjemne myśli. Gdy starszy był przez niego postrzegany jako paskudny człowiek cały czas był pewien siebie i się stawiał, a teraz, kiedy ta sytuacja uległa zmianie, zaczynał to odczuwać w postaci niepewności. Trudna rzecz. Z ust Itachiego wydobyło się pełne zmęczenia westchnięcie, co skutecznie zwróciło jego uwagę. On rzadko pozwalał sobie na coś takiego, uważając, że jest to oznaka słabości. Zarówno fizycznej jak i psychicznej.
-Wiem od Naruto, że coś Ci już powiedział.
W końcu. Każdy początek jest dobry, byle by był. Skinął więc głową, potwierdzając posiadane przez niego informacje i odważył się spojrzeć wprost w ciemne oczy. Po jego plecach niespodziewanie przeszedł dreszcz. Zupełnie jak przedtem. Tyle że Łasica wydawał się o wiele bardziej ludzki i podatny na emocje. Tak go widział i takim chciał znać od początku. Więcej nie potrzebował, by uwierzyć w to, że cały czas udawał kogoś kim nie był. Jak to było... męska intuicja? Ale przez to jednocześnie krępował się. Bo taka osoba wzbudzała w nim dawno zapomniane uczucia, które sam porzucił. Miłość, szacunek, pragnienie podążania za nim nieważne kiedy, gdzie, w jakiej sprawie. Całe dzieciństwo mu na tym minęło. Jak więc się tak nagle przestawić z jednego na drugie? To było ciężkie.
-Przepraszam.
Szepnął, przymykając powieki na ten swój cholernie przyciągający sposób. Wyglądał wtedy tak idealnie, że... nie mógł się zdobyć aby wygarnąć mu to wszystko. Tego jak go oszukiwał i wykorzystywał. To się w głowie nie mieściło. Wyładowanie złości na Naruto widocznie pomogło mu dostatecznie, aby przy nim mógł się opanować. Jeszcze.
-Nie przepraszaj. Opowiedz.
Zaczął łagodnie, aczkolwiek nie mijało się to z rozkazem. Nie chciał więcej tajemnic. Wszystko musiało się wyjaśnić jeszcze tej nocy.
-Zaczęło się od dnia, w którym ojciec zdecydował, że będę następcą. Pamiętasz? Dowiedziałem się wielu rzeczy. Między innymi o układach na prawo i lewo, podpuszczaniu, zastraszaniu, zabijaniu, przekupowaniu. Wszystko. Uchiha nie wybili się na szczyt za pomocą jedynie swoich zdolności. Rodzina musiała maczać palce w brudach świata. To... było tego tyle, że gdyby nie odpowiednie środki to ojciec zapewne niedługo dobrałby się do polityki. A potem wiadomo co by było. Ingerowanie w sprawy państwa nie wyszłyby na dobre nikomu po za Uchiha. Wszystko zaszło za daleko. Wtedy też zdecydowałem, że muszę coś z tym zrobić. Nasz klan jest wyjęty z pod prawa, więc pozostało mi tylko jedno wyjście...
-Itachi do diabła, przecież ty miałeś tylko piętnaście lat!
Przerwał mu, krzywiąc się nieznacznie. Jak ojciec mógł... przecież on był za młody by udźwignąć coś takiego. Za młody, a mimo wszystko... mimo wszystko... był w stanie tak perfekcyjnie grać. Przygryzł wargę od środka, odczuwając olbrzymie zmieszanie, do którego dochodził również podziw dla mężczyzny. I pomyśleć, że sam był wtedy małym szczylem, wiecznie przeszkadzającym w ważnych obowiązkach. Rozumiał już powody, ale nadal pozostawało tyle niewiadomych... przeleciał wzrokiem po twarzy brata, jak zawsze opanowanej. Posiadał niezachwiany wyraz nawet jeśli przed sekundą na niego nawrzeszczał.
-A co z Madarą?
Zapytał ciszej, uspokajając się i otulając szczelniej kołdrą. Zaczynała go znowu boleć głowa, na co dowodem było delikatne pulsowanie w skroniach. Widocznie nie mógł pozwolić sobie na więcej złości, bo nie skończyłoby się to za dobrze dla jego osłabionego ciała.
-Nie zabiłem go, bo był mi potrzebny. Tylko Madara wiedział gdzie wszystko jest. Od dokumentów, aż po uwięzionych ludzi. Musiałem zniszczyć papiery i wszelakie wpływy, a także uwolnić ofiary. W zamian obiecałem mu, że nie zginie, ale nie może się już mieszać w politykę. Taki był warunek.
Sasuke przełknął ślinę przez zaschnięte gardło. Czy to było wszystko co chciał wiedzieć? Odpowiedź na to pytanie nie nadchodziła, bo i nie zapytał na głos. Znowu musiał wszystko przemyśleć i poczekać aż dotrze to do jego świadomości na tyle wyraźnie, aby mógł zaakceptować prawdę. Czuł na sobie bliźniacze oczy. Zmartwione oczy. Znów wiedział, że siły go opuszczają. Nagle ogarnęła go ta sama tęsknota, co kiedyś. Znów był małym dzieckiem, postępującym lekkomyślnie i impulsywnie. Wstał, porzucił ciepłe okrycie i przyległ do brata w mocnym uścisku, oplatając go ramionami w pasie, jakby ten miał mu zaraz uciec niczym ptak z klatki.
-Cieszę się, że wróciłeś braciszku.
Głos miał pełen emocji i drżał. To było słychać. Aż nazbyt wyraźnie. Ale czy musiał to przed nim ukrywać? Już nie. Drgnął. Ciepła ręka wylądowała na sterczących kosmykach, wplatając w nie palce. Mężczyzna pociągnął go lekko za włosy tak aby spojrzał mu w oczy. Itachi się uśmiechał. Tak prawdziwie.
-Ja też się cieszę.
I tyle mu wystarczyło w zupełności.

2 komentarze:

  1. Dobry rozdział. Po tych wszystkich wyjaśnieniach nie mam nawet przypuszczeń co mogłoby być dalej. Pozostaje mi więc jedynie poczekać ;-)
    Uśmiechnięty Itachi to coś, co tygryski lubią najbardziej. Mam nadzieję, że teraz będzie chodził już wyłącznie z bananem na ustach i że nie pójdziesz śladem mangi. Jak go zabijesz, to dostaniesz ode mnie negatywnego komentarza :P
    weny na następny rozdział!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O to chodziło, aby nie było oczywistym co dalej będzie. :) O śmierci Ity nawet nie pomyślałam, do teraz. Ale raczej napisze szczęśliwe zakończenie.

      Usuń